środa, 11 grudnia 2024r.
Home
Strona internetowa Towarzystwa Przyjaciol Kamienia w Kamieniu.
"Wspomnienia o mieszkańcach wsi Nowy Kamień - kolonii niemieckiej Steinau" PDF Drukuj Email
środa, 22 maja 2024 18:05

     Wspomnienia spisane przez Konstantego Radomskiego mieszkańca Gminy Kamień są godne polecania do przeczytania - zapoznania się z naszą historią. Konstanty był „pisarzem gminnym”, a sam o sobie pisał, że był „pisarczykiem”. Piastował tę funkcję urzędową do 1934 r., później awansował na zastępcę „sekretarza gminy”. Wspomnienia bardzo realnie ukazują nam nasze rodzinne strony i życie swojskie oraz gospodarcze aspekty tej miejscowości. Konstanty Radomski był w zasadzie samoukiem o bardzo racjonalnym spojrzeniu na te czasy. Ważna była rola „pisarza gminnego” wśród mieszkańców w większości niepiśmiennych, zdarzało się, że wybrany wójt też był analfabetą. Jak sam mówił: „pisarz był mózgiem gminy i w hierarchii wiejskiej szedł po organiście”. W lipcu 1944 r., kiedy Gmina Kamień liczyła ponad dziesięć tysięcy mieszkańców i obejmowała pięć gromad, objął funkcję sekretarza Gminnej Rady Narodowej. Przepracował w administracji Gminy Kamień w sumie czterdzieści lat, w tym przez ostatnich dwadzieścia lat kierował Urzędem Stanu Cywilnego.

(http://www.tpkamien.pl)

     Biorąc powyższe pod uwagę, Konstanty Radomski mając tak szeroki dostęp do informacji jest wiarygodnym świadkiem historii naszej miejscowości, urzędnikiem o odpowiednich kompetencjach oraz bacznym obserwatorem dziejów, które potrafił opisać z wielkim talentem i rzetelnością. Z tekstu dowiadujemy się o faktach z opisami godnych ludzi uczestniczących w tych wydarzeniach, zasłużonych mieszkańców wsi. Był „Pisarczykiem” z wielką pasją i ze smykałką do pisania. Potrafił pisać o dobrych cechach naszych przodków, chwalił za dobre działania ówczesnych mieszkańców, ale też miał odwagę mówić o wadach i niegodnych postępkach swoich rodaków, krytycznie oceniając ich postawę. To wszystko z tych wspomnień można się dowiedzieć.

     Przepisując maszynopis do edytora elektronicznego tekstów zauważyłem dużą zbieżność z tym, co słyszałem od swoich rodziców, dziadków, ciotek, stryjów oraz sąsiadów i znajomych. Dziadek Marcin Wąsik i ojciec wielokrotnie podkreślali dobre cechy naszych dawnych sąsiadów Niemców i Żydów. Przejęty sposób uprawiania ziemi, porządek w domu i na podwórzu oraz przed posesją na gościńcu był jako coś normalnego, część z tych zwyczajów, postaw prospołecznych, gotowości pomocy i takiej nie udawanej życzliwości przyjęli Polacy jako swoje.

     Do dzisiaj funkcjonują niemieckie nazwy: pól, dróg, pastwisk, narzędzi, sposób i czynności przy uprawie pól, sprzętu rolniczego. Opisane legendy uznawane są jako nasze, prawdziwe, gdyż potwierdzają to fakty z życia współczesnego, jakie doświadczaliśmy codziennie w naszych rodzinach. O działaniach czarcich mocy w okolicach cmentarza, na mokradłach, olszynkach i wyrobiskach cegielnianych na polach Linksajtu i Rechtsajtu, znamy je z opowiadań i swoich przygód. Wielu mieszkańcom pracującym w Stalowej Woli, niektórym nawet dość często, szczególnie w dniach wypłaty zdarzało się wstąpić do tutejszej gospody z własnej potrzeby lub podszeptów wewnętrznego, niewidzialnego doradcy. Później już idąc do domu, za radą spotkanego na drodze usłużnego jegomościa o dość nietypowym wyglądzie, który nie zostawiał śladów stóp na piasku, tylko jakby ślady kopyt, a zaciągał trochę z niemiecka, zwracał się do nas imieniem Christof (?), zachęcał do wypicia jeszcze jednego „siwaczka” okowity, tak dla kurażu i poprawy samopoczucia, czego nikt nie śmiał temu „jegomościowi” odmówić.

     Zdarzało się też, że ktoś nagle nie wracał do domu z pracy. Taki przypadek zdarzył się po sąsiedzku, pewnego dnia sąsiad nie wrócił z pracy, sąsiadka pytała nas, czy nie widzieliśmy jej męża? Nie wiadomo co się z nim działo, ale po paru latach wrócił do domu, tylko już z dość dużym przychówkiem?

     Sam też doznałem pewnego rodzaju tzw. „pomroczności jasnej” i gdyby nie pawie u mojego kolegi Adasia Klimka, to być może, bym się błąkał tam do dzisiaj, usłyszałem znajome głosy ptaków, dzięki którym udało mi się bezpiecznie trafić do domu. W naszych olszynkach pewnego razu spotkałem dziwnego człowieka w fantazyjnym stroju zbierającego czarne jagody kruszyny, których było w tym roku zatrzęsienie, tylko mama zabraniała je zrywać, a ten się nimi objadał i nic mu nie było? Na uwagi, że sobie pewnie pomylił je z jeżyną, ten schował się za gęstwinę i zniknął bez śladu? Od tego spotkania już nie mogłem pozbyć się myśli, że to był ktoś z nie z tego świata.

     Takie wizyty dziwolągów nazywane były „spotkaniami trzeciego stopnia” miały swoje miejsca do objawień, które potrafiły przyciągać niektórych ludzi. W okolicach Steinau było nawet kilka takich miejsc, które staraliśmy się omijać, co nie zawsze było możliwe. Takim miejscem był cmentarz. Jeśli już szliśmy przez cmentarz, zawsze było nas minimum dwóch.

     Mój kolega szkolny Genek Partyka, był wypożyczyć książkę w bibliotece i wracając szedł do domu omijając cmentarz od południowej strony, gdzie dawniej na skarpie była trupiarnia i gdy mijał ten obiekt w oknie zobaczył kobietę w strasznych łachmanach, więc zaczął uciekać przez pola do domu, lecz kobieta błyskawicznie stanęła mu na drodze ucieczki i poprosiła o książkę, którą bez oporu jej oddał i uciekł do domu. Następnego dnia poszliśmy w trójkę do trupiarni i książka leżała na stole, tak jakby ją ktoś tam czytał?

     Miałem i ja też podobną przygodę cmentarną, wracając wieczorem z gospody z kanką piwa na wysokości bramy wejściowej na cmentarz stała zakonnica z dłońmi złożonymi do pacierza, jak ją zobaczyłem zacząłem biec do domu z tym piwem, i jak się zjawiłem w domu wszyscy byli zdziwieni, że tak szybko wróciłem i pytali tylko czy kupiłem to piwo, jak im opowiedziałem kogo spotkałem przed cmentarzem, śmiali się ze mnie, że się boję zakonnicy, zwróciłem im uwagę na pewien fakt, że zakonnic w Kamieniu nie ma, więc skąd, miała stać akurat tam ta zakonnica?

     Jak z powyżej przedstawionych relacji wynika, wspomnienia opisane przez Konstantego Radomskiego mają swój dalszy ciąg też w tych nowszych czasach. Ja sam znałem Konstantego, pamiętam jak zbierał pieniądze do kapelusza na dzwon kościelny wśród uczestników wciągania dwóch dzwonów na dzwonnicę. Zapewne sam Konstanty mnie nie znał, gdyż byłem tylko małym chłopaczkiem gapiącym się na to ważne wydarzenie w naszej parafii.

     Maszynopis wspomnień ma pieczęć parafii i sygnaturę akt parafialnych, gdyż autor w obawie przed władzami socjalistycznymi i osobami, które zostały negatywnie ocenione we wspomnieniach mogły ten dokument minionych czasów zniszczyć i nie dopuścić do ujawnienia prawdy, złożył ten maszynopis u Proboszcza. Dzięki zdolności przewidywania możliwych zdarzeń i zapobiegliwości samego autora maszynopis wspomnień teraz można udostępnić dla ogółu społeczności Kamienia. Zachęcam do przeczytania tych wspomnień „Pisarczyka” Kostka Radomskiego, przedstawiające historię w bardzo interesujący sposób!


Poleca i co nieco też wspominał, szperacz: Władysław Wąsik

 
30-letni tulipanowiec "Hania" w Kamieniu z rekordową ilością kwiatów w bieżącym 2024 r. PDF Drukuj Email
niedziela, 19 maja 2024 07:56

                        

 
Z cyklu "Znikające zawody w Gminie Kamień" - kowalstwo, stolarstwo i tkactwo PDF Drukuj Email
niedziela, 28 kwietnia 2024 15:47

     Dzięki dr. Andrzejowi Rurak, który w książce „Kamień w przeszłości i dziś” opisał okoliczności zasiedlania Podlesia, możemy domniemywać w jakim środowisku i otoczeniu mieszkali i żyli znani nam nasi przodkowie Wojciech i Gertruda Ślusarz. Według pamiętnika spisanego przez mieszkańca Podlesia Piotra Kołodzieja, syna Kacpra, „pierwszym założycielem i pionierem Podlesia był niejaki Bochenek”.

     Dr Andrzej Rurak w wyżej wymienionej książce zaś pisze: „Na zachód od wsi, pod lasem w końcu XVIII wieku zaczęli się osiedlać niektórzy mieszkańcy Kamienia i sąsiednich wsi. Tak powstały przysiółki: Podlesie, Dudziki i Skiby”.

     Natomiast z protokołu Zwierzchności i Rady Gminnej w Kamieniu wynika, że w latach 1893/94 zezwalano niektórym członkom rodzin na zakładanie zagród na końcu pól przylegających do pastwiska w Podlesiu i odtąd Podlesie zaczęło się zaludniać i powstała wieś „Podlesie” wcześniej nazywana „Bochenkami”.

     Piotr Kołodziej w pamiętniku opisuje życie mieszkańców Podlesia, których głównym źródłem utrzymania była praca na roli oraz korzyści czerpane z lasu. Byli na ogół biedni, bo ich zagrody miały małą powierzchnię, a grunty były podmokłe i słabej jakości.

     Zarówno Krzywa Wieś, jak i Podlesie nie stały się samodzielnymi wsiami, lecz wchodziły, jako przysiółki, w skład Kamienia.


     Wojciech i Gertruda Ślusarz, nasi przodkowie mieszkali natomiast jeszcze w innym miejscu niż ww. siedliska w tej książce! W przysiółku już prawie zapomnianym, położonym na terenie pomiędzy Krzywą Wsią, a Podlesiem, w pobliżu skrzyżowania dróg do Korczowisk i Podlesia, w miejscu nazwanym na mapie austriackiej z XIX wieku - jako „Kowale”!!!., co niedawno dość przypadkowo odkryłem. Nazwa ta dzisiaj już prawie nie funkcjonuje, ale jeszcze kilku mieszkańców Podlesia i Krzywej Wsi mi ją też potwierdziło. Dzisiaj nadal Kowale to część Podlesia, a zarazem Kamienia. Z rozmów z najstarszymi członkami naszej rodziny i sąsiadami jeszcze tam mieszkającymi okazało się, że pamiętają różne przekazy ustne o działalności tu na przełomie XIX i XX wieku kilku kuźni. Wiem już z całą pewnością, że poza kuźnią Ślusarzy była też u Zająców, u których jeden z członków tej rodziny służył w kawalerii i po powrocie z wojska też miał kuźnię, ale w niej tylko podkuwał gospodarskie konie, natomiast Ślusarze jako kowale zajmowali się wszystkim. Zabudowania gospodarskie i dom (kuźnia została już rozebrana) rodziny Ślusarzy istnieją do dnia dzisiejszego pod adresem Kamień Podlesie nr 4, były i są położone w pobliżu opisanego już wyżej skrzyżowania, na prawie całkowitym pustkowiu przy polnej drodze, mniej więcej w jej środku, pomiędzy gospodarstwem Zająców i Partyków, ale nieco poniżej nich (w oddaleniu ok. 400 m). Wojciech i Gertruda mieli też tu ok. 2,4 ha pola, które uprawiali na własne potrzeby. Ich syn Kazimierz Ślusarz z relacji sąsiada, Pana Józefa Szcząchora, zajmował się też stolarstwem i ponoć było to jego główne zajęcie oprócz kowalstwa i rolnictwa, a to teraz tłumaczy umiejętności stolarskie i kowalskie jego syna Piotra.

     Piotr Ślusarz miał smykałkę do mechaniki i majsterkowania, od ojca nauczył się kowalstwa i stolarstwa. Jego zdolności i umiejętności stolarskie ujawniły się, gdy samodzielnie zbudował istniejący do dzisiaj elegancki, delikatny kredens z lustrami i przeszklonymi drzwiczkami. Jednak teraz już wiemy z całą pewnością, że to jego ojciec Kazimierz tego go nauczył, z tym, że on sam więcej wolał pracować w kuźni, ponieważ bardziej lubił mechanikę. Po powrocie z Rusi (1944 r.), dokąd wcześniej razem z braćmi wyjechał w poszukiwaniu pracy, unowocześnił rodzinną kuźnię (udało się to dzięki temu, że w Górnie dokupił nowe wyposażenie z właśnie likwidowanej kuźni) i początkowo tu (w Kowalach) zajmował się kowalstwem i ślusarstwem. Jednak dom i kuźnia na Podlesiu/Kowale stał w znacznym oddaleniu od innych siedlisk, a ponadto były tam jeszcze inne kuźnie, w związku z czym Piotr nie miał wielu klientów. Trzeba też wiedzieć, że wtedy tam nie było prądu, który dociągnięto dopiero w latach 60. Być może jednak szykany władzy komunistycznej niesprzyjającej prywatnej działalności były decydującym czynnikiem przerwania własnej działalności? Trudno to teraz ustalić. W każdym razie zaczął pracować we wsi Kamień. Początkowo w kuźni u Klimka (być może był on krewnym chrzestnej Piotra?), a następnie w POM-ie (Państwowy Ośrodek Maszynowy) w Kamieniu, a przydomowa kuźnia była jego tylko dodatkowym zajęciem. W niej jako czeladnik terminował u niego Józef Sądej z Kamienia i syn Roman Ślusarz. Ja (wnuk) też w tej jego kuźni miałem różne doświadczenia i mały epizod, gdy pomagałem przy obsłudze miechów, a równocześnie przy okazji bawiłem się zakazaną, niebezpieczną, ale fajną (bo piękne iskry się sypały podczas szlifowania kawałka metalu) zabawą na kole szlifierskim. W rezultacie miałem wypadek i o mało co nie straciłem palca, za co później zaliczyłem niezłe lanie od dziadka zapamiętane aż do dzisiaj. To był mój taki naturalny „chrzest” zawodowy. Po latach, ucząc się w technikum, miałem praktyki w szkolnej kuźni, ona nie miała przede mną żadnych tajemnic i problemów, a praca w niej stanowiła dla mnie przyjemność i dużą satysfakcję. Z łatwością wykonałem wszystkie zlecone mi prace, pomimo braku bieżącej wprawy, wprawiając w zdumienie kolegów i nauczyciela.

     Wracając do historii dziadka, tak więc Piotr codziennie na rowerze lub piechotą ok. 6 km przez pola, w pogodę i słotę, przemierzał taką drogę do pracy. Dla niego nie było maszyny, której by nie umiał naprawić i robił to naprawdę dobrze, więc miał ręce pełne roboty. Reperował też różne narzędzia rolnicze, umiał np. zrobić lemiesze do pługa i inne narzędzia rolnicze, czy podkuć konia itd. Powszechnie się mówiło, że produkty i naprawy Piotra Ślusarza są najlepsze i najtrwalsze. Zachowała się podkowa, którą własnoręcznie wykonał i która jest dzisiaj u mnie cenną i sentymentalną pamiątką rodzinną. Nie była to łatwa i bezpieczna praca, szybko nabawił się astmy, która wyeliminowała go z życia zawodowego.

     Żona Piotra Ślusarza, Helena prowadziła ich gospodarstwo domowe i rolne. Między innymi uprawiała len, który potrafiła przerobić na włókna a te oddawała do zakładu tkackiego prowadzonego w Olszynie/Żabińcu przez córkę Ferenca, po mężu Story. Stamtąd otrzymywała płótno lniane, które latem sama lub z córką Krystyną bieliła poprzez wielokrotne moczenie w wodzie i suszenie na pełnym słońcu w lecie. Z bielonego szyła prześcieradła i sienniki (to takie ówczesne materace), a ze zwykłego worki na zboże i różne płody rolne dla siebie i na sprzedaż. Ze ścinków materiału i resztek nici lnu ww. zakład w Olszynie produkował kolorowe chodniczki, takie jak obecnie są do kupienia tylko w sklepach Cepelii lub w Ikea.


Ryszard Korab
Wnuk Piotra i Heleny Ślusarz
Fragment z historii rodziny Ślusarz mojego autorstwa

 
Wielkanoc - 2024 r. PDF Drukuj Email
wtorek, 23 kwietnia 2024 18:16

     Pełnienia straży przy Grobie Bożym w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego jest tradycją w Kamieniu.

     W latach poprzednich pełniący straż byli różnorodnie umundurowani. Bardzo często mieli mundury wojskowe z rożnych okresów historii naszej ojczyzny.

     W roku bieżącym wartę pełnili strażacy w mundurach wyjściowych.

 

Rząd 1 od lewej: Damian Koc, Komendant Michał Sączawa, Michał Zając, Krzysztof Partyka - wszyscy OSP Kamień.
Rząd 2 od lewej: Paweł Błądek OSP Nowy Kamień, Andrzej Rurak OSP NK, Mateusz Ziemniak OSP NK, Kacper Bałut OSP Kamień, Wojciech Zając OSP Kamień.
Rząd 3 od lewej: Marcin Kołodziej, Kamil Bednarz, Sebastian Piędel OSP Kamień, Wojciech Kida OSP NK, Dominik Bednarz, Kamil Bednarz, Mirosław Olko OSP NK, Wojciech Zając OSP Kamień.

 

Zdjęcie wykonał A. Zając

Kamień, kwiecień 2024 r.

 
« PoczątekPoprzednia12345678910NastępnaOstatnie »

Strona 3 z 43

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 5 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS