Spółdzielnia mleczarska w Kamieniu |
|
|
|
Wpisany przez przewodniczacy
|
wtorek, 21 lipca 2015 11:23 |
Spółdzielnie rolnicze miały bardzo duży wpływ na rozwój gminy i rolnictwa w Kamieniu. Jedną z nich, była spółdzielnia mleczarska, którą zorganizowano w 1932 r. W 1928 roku Związek Spółdzielni Rolniczych i Zarobkowo - Gospodarczych Rzeczypospolitej Polskiej, wystąpił z propozycja i zaleceniem zorganizowania spółdzielni mleczarsko-jajczarskiej i hodowlanej, jako samodzielnych zrzeszeń. Rolnicy z Kamienia chętnie z tej możliwości skorzystali, przyjmując słowa odezwy do rolników następujące treści:
"Rolnicy!!! Pamiętajcie, że gorącym przywiązaniem do spółdzielni oraz wspólną i rozumną w niej pracą zdołacie wytworzyć potężną organizację własną. Tylko spółdzielcza przeróbka nabiału i spółdzielcza sprzedaż produktów nabiałowych i jaj powiększy wasz dochód z gospodarstwa rolnego oraz obroni Was od wyzysku pośredników. Pamiętajcie, że w "gromadzie siła", dbajcie więc, aby bracia Wasi i sąsiedzi byli członkami spółdzielni i dostarczali do niej mleko i jaja (...)"
Odezwa i szkolenia, jakie prowadzono, przyniosła efekt. W 1923 roku było już w Polsce 536 spółdzielni mleczarskich, w tym również w Kamieniu. Spółdzielnia przyjęła statut, a początkowe jego słowa brzmiały:
"Statut Spółdzielni Mleczarskiej w Kamieniu z odpowiedzialnością udziałami: Art.1. Firma spółdzielni brzmi ?Okręgowa spółdzielnia Mleczarska w Kamieniu z odpowiedzialnością udziałami". Art. 2. Siedzibą Spółdzielni jest Kamień, pow. Nisko, woj. Lwowskie (...)"
Statut bardzo szczegółowo określał kto może być członkiem spółdzielni, jakie ma władze, jak prowadzić rachunkowość, nadzór oraz kontrolę.
W skład zarządu w 1923 roku weszli miedzy innymi Stanisław Rodzeń i Piotr Lebida, a do rady nadzorczej: Jan Mędrala, Piotr Rogala, Jan Pietroński, Jan Kiełb, Marcin Wąsik. W późniejszych latach w zarządzie pracował Bolesław Piela, Konstanty Radomski, Józef Skomro i Andrzej Sączawa.
Spółdzielnia w Kamieniu z powodzeniem funkcjonowała do wybuchu drugiej wojny światowej. W czasie wojny jej działalność była ograniczona. Od 1937 r. posiadała własny budynek (teren obecnej poczty) i podstawowe wyposażenie. Prądu elektrycznego w tym czasie nie było, chłodzenie odbywało się w specjalnych zbiornikach obłożonych lodem, który gromadzono w zimie w kopcach okrywanych trocinami i ziemią. Spółdzielnia prowadziła skup mleka i jego przerób. Wyrabiano masło, sery, maślankę, mleko odtłuszczone i pełne. Również skupowano i sprzedawano jaja. Produkty kupowali mieszkańcy, sklepikarze, zaopatrywali się w nich również sprzedawcy z Niska, Sokołowa i innych miejscowości. Po drugiej wojnie światowej spółdzielnię mleczarską w Kamieniu, przekształcono w Powiatową Okręgową Spółdzielnię Mleczarska z siedzibą w Kamieniu. Pracownikami spółdzielni mleczarskiej w tym okresie byli między innymi: Piotr Delekta - główny księgowy, Edward Łach, Józefa Socha z Podlesia - rachmistrz, kierownik produkcji Tomasz Mazur, Józef Skomro, Maria Radomska.
W 1952 roku spółdzielnię wraz z pracownikami przeniesiono do Niska, gdzie były lepsze warunki lokalowe. Zarząd nadal był zdominowany przez członków spółdzielni z Kamienia, a Radzie Nadzorczej przewodniczył Bolesław Piela. W 1964 r. spółdzielnia mleczarska została przeniesiona do Stalowej Woli. Do pracy przeniesiono również zatrudnionych pracowników. Radzie nadal przewodniczył przedstawiciel producentów z Kamienia Andrzej Sączawa. Wśród pracowników spółdzielni wyróżniał się Józef Skomro nazywany zdrobniale "Mleczko", który z wielkim zaangażowaniem pracował nad zwiększaniem produkcji mleka i poprawy jakości krów z gminy Kamień oraz powiatu. Rolnicy z Gminy Kamień do spółdzielni w Nisku, a później do Stalowej Woli dostarczali ponad 50% mleka potrzebnego do produkcji, a dostawcami w gminie było około 80% gospodarstw, za wyjątkiem Łowiska.
|
Zmieniony: wtorek, 21 lipca 2015 14:09 |
Więcej…
|
Melony z Kamienia we Wrocławiu |
|
|
|
poniedziałek, 06 lipca 2015 07:38 |
W pierwszych dniach w liceum, kiedy poznawaliśmy się nawzajem, nasza wychowawczyni, Pani Ewa Świerat, powiedziała nam, że pochodzi z Dolnego Śląska. Wtedy właśnie narodził się pomysł organizacji wycieczki w tamte rejony, który był ciągle w naszych myślach przez pierwszy rok nauki. Tak rozmarzeni Wrocławiem, rozpoczęliśmy drugą klasę z postanowieniem, że kieszonkowe już nie będzie wydawane na chipsy i nowe bluzeczki, ale że "wymienimy" je na wspomnienia, miłą atmosferę, trochę adrenaliny. Tak też się stało. Po długim odliczaniu doczekaliśmy czerwca!
Już pierwszy dzień wycieczki zapowiadał się nieźle. Na niebie piękne słońce, w dłoniach walizki, a na naszych twarzach szerokie uśmiechy. Autobus zawiózł nas prosto na dworzec wrocławski, gdzie wszystko się zaczęło. Duże miasto z niezwykłymi mostami, imponującymi gmachami uczelni i słynnym kolorowym rynkiem stało przed nami otworem. Na pierwszy rzut poszło Wrocławskie ZOO i Afrykarium. Potężny, nowoczesny budynek robił wrażenie. Bawiłam się tam jak dzieciak i nigdy nie zapomnę widoku hipopotama, który usiłował mi dać całusa przez szybę. Tamtejsze zwierzęta to mistrzostwo! Później Pani Ewa zabrała nas do miasta, gdzie pokazała nam m.in. uczelnię, na której studiowała. Nie ukrywam, że budynek zrobił na mnie nieprzeciętne wrażenie. Razem z przyjaciółką nawet pomyślałyśmy o studiowaniu tam. Czemu nie? Ciekawie byłoby poznać Wrocław jeszcze lepiej, zdobywać w nim wiedzę i poznać tamtejszych ludzi. Kolejnym uroczym miejscem był pałacyk, w którym byliśmy zakwaterowani. Mogłabym tam mieszkać, bo klimat w nim był niesamowity. Jednak najlepszą atrakcją i zarazem wymagającą od nas nie lada wyczynu była Śnieżka. Tu muszę zaznaczyć, że wyciąg, którym wjeżdżaliśmy pod Śnieżkę, był bardzo stresującą sprawą, a największą naszą zmorą była myśl o upadku telefonu gdzieś po drodze. Całe szczęście, nikt z nas nie musiał rozstać się tak boleśnie ze swoim przyjacielem. Sama wędrówka na Śnieżkę była wyczerpująca, ale warto było. Widoki na górze zapierały dech w piersiach, no i ta ogromna satysfakcja, że daliśmy radę! To było coś! Zobaczyliśmy także kilka zamków, których na Dolnym Śląsku nie brakuje. Myślę, że położenie i ogrody zamku Książ uczyniły go najpiękniejszym zamkiem, jaki kiedykolwiek widziałam.
Mimo że zmęczenie dawało się we znaki, nie zapominaliśmy o dobrym humorze. Hymnem przewodnim wycieczki stała się piosenka Pani Asi Bugiel o skradzionym melonie, której melodii chyba nie da się zapomnieć. Wszystko uwieczniliśmy na zdjęciach, ale jedyne czego się nie dało- a bardzo byśmy chcieli- to smak pysznych obiadków Pani Ewy i jej mamy. Miło wspominamy również naszego przewodnika, tatę pani, który w interesujący dla nas sposób doskonale spełnił swoją rolę.
Jesteśmy bardzo wdzięczni naszej wychowawczyni, rodzicom i wszystkim, którzy mieli swój wkład w tę wycieczkę, ponieważ dzięki nim wróciliśmy bogatsi o masę wspomnień i wiedzę, bo przecież podróże kształcą. Podsumowując, super ludzie, super atmosfera i umiejętności organizacyjne naszej Pani to nasz przepis na udaną wycieczkę! Tak więc bez wahania ja i moja klasa podpisujemy się pod popularnym hasłem: "Dolny Śląsk. Nie do powiedzenia. Do zobaczenia."
Justyna Makarska |
Zmieniony: poniedziałek, 06 lipca 2015 07:44 |
Wpisany przez ewa świerat
|
poniedziałek, 06 lipca 2015 07:06 |
Wroclove!
Stało się. Marzenie, które kiełkowało we mnie od pierwszego dnia pracy w Zespole Szkół w Kamieniu- marzenie o zorganizowaniu wycieczki na Dolny Śląsk- ziściło się w stopniu, o jakim nie śniłam. Jeśli cokolwiek w życiu wyszło Wam lepiej, niż zaplanowaliście, znacie cudowny smak szczęścia, którym upajam się od kilku dni.
ale od początku...
Tajemnicą poliszynela jest moje pochodzenie i sposób, w jaki znalazłam się w Kamieniu- tak, tak, przywiodła mnie tu miłość. Niektórzy znajomi do dziś pukają się z politowaniem w głowę, słysząc, jak z emfazą snuję opowieści o moim podkarpackim dolce vita. Pamiętam ich szczerą troskę, kiedy w pytaniu "jak mogłaś?!", mieściło się niepomierne zdziwienie, z domieszką litości i podejrzeniem o szaleństwo... Że Polska klasy B, że pewnie nie mają tam H&M, a toalety drewniane, koniecznie z serduszkiem w skrzypiących drzwiach, na podwórku pasą się kozy, a gdyby nie wędrowne ptactwo, z pewnością nie miałabym co jeść. Zadawałam szyku na modnej podówczas "Naszej Klasie", bo żaden Londyn i żaden New York nie brzmiał równie egzotycznie jak "Kamień pod Rzeszowem". I jeszcze do tego praca w szkole! Skojarzenia ze Stasią Bozowską (pamiętacie Stasię?) nasuwały się same... Ale ja pokochałam i Kamień, i swoją pracę, a słuchając znajomych myślałam z wyższością przydaną tym, którzy wiedzą więcej, i wraz z ilością wyrażeń gwarowych nieustannie wtrącanych w tyrady o charakterze prywatnym- zapragnęłam pokazać uczniom bajeczną krainę mojego dzieciństwa,
ale to daleko przecież...
Kolejne próby utworzenia listy uczestników wycieczki paliły na panewce. Za drogo. Za daleko. A po co. Aż w końcu trafiłam na grunt podatny, zagrałam za strunie sentymentalnej, snułam plastyczne wizje, rozpalając wyobraźnię Rodziców i uczniów. JEST! Ale na tym skończył się poziom "Łatwe". Organizacja wycieczki na Dolny Śląsk to nie wyjazd na targ do Sokołowa. Daleko- tylko do Wrocławia z Kamienia jest prawie 500 km, a przecież kiedy już tam jesteś- grzechem byłoby nie pokazać tajemniczych zamków, majestatycznych gór, pereł baroku, wygasłych wulkanów, słynnych sanktuariów. Więc wszędzie trzeba dojechać. Trzeba gdzieś spać, i to ze trzy noce- trzeba jeść, płacić za wstępy, nająć przewodników. Trzeba dokonać selekcji- w byle walącej się dolnośląskiej wsi stoi a to zamek, a to pałac, a to kościół wzorowany na świątyni Salomona... Każde pasmo górskie nęci, każde miasto zaprasza. Więc w czym problem? Nie sztuką jest przecież zorganizować taką wycieczkę- ustalić budżet na 700 zł i hulaj, dusza! Jest, jak jest... Chciałam to zrobić ekonomicznie. Szkotem nie jestem, ale co tam!.. Więc
ahoj, przygodo!
Najpierw- droga. Do Rzeszowa - gimbusem, z nieocenionym panem Wyką. Potem- Polskim Busem do Wrocławia. Za 44 złote w obie strony- na piechotę byłoby drożej... 5,5h wygodnej jazdy i piastowski Wrocław wita Was! Zawsze czuję szczególny rodzaj wzruszenia, kiedy goszczę w mieście, które było moim domem przez siedem lat. A tu jeszcze mąż i tata na dworcu!, więc jestem w domu. (wybaczam brak czerwonego dywanu, kwiatów i orkiestry dętej). Pełnia szczęścia, tym bardziej, że pogoda była piękna, więc chwilę pogościliśmy w pięknym budynku wrocławskiego dworca PKP, a potem- myk!- tramwajem za jedyne 1,50 do ZOO i Afrykarium. A tam krokodyle, płaszczki i lemury, słonie, węże i motyle, czyli najsłynniejsze w Europie ZOO, z fenomenalnym Afrykarium, w którym twarzą w pysk można stanąć z morskim potworem. Myślałam, że po Afrykarium od razu zapragną Starówki, ale nie- "do ZOO chcemy", więc, ku radości św. Franciszka, przez jeszcze dwie godziny podziwialiśmy urokliwych mieszkańców wrocławskiego przybytku. Potem koiły nas chłodne mury archikatedry, a ze szczytu jej wieży podziwialiśmy panoramę jednego z najpiękniejszych miast na świecie. Spacer po Ostrowie Tumskim, kilka zdjęć i ruszamy w stronę Rynku, czyniąc po drodze sentymentalny ukłon w stronę Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławiu, mojej alma mater . Ech, Wrocławiu... dziś jawisz mi się jak zamorska kraina, nie należymy już do siebie, ale gdzieś, w głębi serca, masz zaciszną niszę. Na zawsze. Rynek wrocławski to miejsce kultowe. Piękne, monumentalne, kipiące życiem i dobrą energią. Jeden z największych Rynków w Europie, porażająco piękny, zawsze wypełniony gwarem rozmów, brzękiem szklaneczek. Piękny szczególnie nocą. Nad Rynkiem pyszni się budynek Ratusza, ale z zadzieraniem głowy trzeba ostrożnie- można rozdeptać krasnoludka :-) Wieczorem powoli dopada nas zmęczenie, a do miejsca odpoczynku- jeszcze prawie 100km. Z Muchowa dochodzą wieści- pękła rura i nie ma wody. Z marsowymi minami wsiadamy do busa i mkniemy autostradą na Pogórze Kaczawskie- w samym jego sercu, na terenie parku krajobrazowego "Chełmy", znajduje się Muchów- tam mieszkają moje Babcie, Ciocie i Rodzice, tam też, pod dachem dawnego pałacu myśliwskiego, znajduje się schronisko młodzieżowe . Na szczęście woda w kranie powróciła... I pierwsze zaskoczenie- kiedy w Kamieniu zapada zmrok, słońce na dolnośląskim niebie jeszcze wysoko, jeszcze pracowicie wyzłaca dolnośląskie plantacje rzepaku. W Muchowie sympatyczny chłodek- to zasługa mikroklimatu i bliskości gór. Muchów leży 400m n.p.m., w uroczej dolince zamieszkałej głównie przez sarny, dziki i muflony, a to jeleń wypełznie o poranku, jenot wyskoczy na dzień dobry, a i bocian czarny wpadnie na żer w pobliskich stawach. Nad wsią góruje wygasły wulkan- ostra jak tatrzańska grań Czartowska Skała. Noce na wycieczce nie służą bynajmniej odpoczynkowi, ale młodzi turyści okazali się nadzwyczaj grzeczni. Po sympatycznym śniadanku ruszamy w drogę- po drodze Jawor, z urokliwym rynkiem i charakterystycznymi podcieniami, jednym z dwóch w Polsce kościołów pokoju, a w zamierzchłej przeszłości- miejsce mojego urodzenia. Mały spacer i droga wiedzie do zamku Książ. Po drodze podziwiamy panoramę Sudetów, przyglądamy się kopalniom granitu, ale jest i czas na refleksje- w Rogoźnicy podjeżdżamy pod bramę byłego obozu koncentracyjnego Gross Rosen, którego więźniowie wykańczani byli katorżniczą pracą w pobliskich kamieniołomach. W Książu niespodzianka- jeszcze kwitną rododendrony, budząc zachwyt turystów. Sam zamek i jego monumentalna bryła (trzeci pod względem wielkości zamek w Polsce!) zadziwia młodzież. Nasyceni pięknem architektury i urokiem ogrodów pałacowych ruszamy w stronę Karłowa u podnóża Gór Stołowych, czyli
|
Zmieniony: poniedziałek, 06 lipca 2015 07:37 |
Więcej…
|
|
|