poniedziałek, 07 października 2024r.
Home Wspomnienia
Wspomnienia
Konstanty Radomski - Kamień k. Rudnika nad Sanem 56-143 nr 398

 

WSTĘP

     Opisuję mieszkańców kolonii niemieckiej we wsi Nowy Kamień, nazwanej przez nich "Steinau”, jako naszych sąsiadów, z którymi współżyliśmy w zgodzie i wzajemnej życzliwości, niezależnie od wydarzeń na arenie politycznej. Byli to Niemcy dobrzy. I choć ucierpieliśmy okrutnie, zwłaszcza w czasie drugiej wojny światowej od nienieckiej przemocy i hitlerowskiego bestialstwa, oceniamy tych naszych sąsiadów sprawiedliwie, ceniąc ich rzetelną postawę wobec Polaków w tych najdramatyczniejszych czasach.

     Jestem mieszkańcem wsi Kamień z dziada pradziada i całe moje życie związało się z tym miejscem rodzinnym. W pamięci mojej zapisała się bezpośrednio historia wszystkich lat stulecia, gdyż urodziłem się na progu lat 1900.

     Z lat pacholęcych zapamiętałem sławnego podówczas Niemca - Filipa Schneikartha, potomka z trzeciego już pokolenia osadników niemieckich, którzy tu przybyli na przełomie XVIII/XIX wieku. Był to dobry gospodarz, rolnik na 10-hektarowym gospodarstwie. Niskiego wzrostu, o krótkiej, szerokiej szyi, z takąż szeroką, owalną twarzą, z rudymi włosami, został przez kogoś dobrodusznie przezwany „Mały Tupa”.

     Społeczność niemiecka w swoim żargonie mowy polskiej mawiała na niego „Malytupa”, co z czasem przyjęło się powszechnie i wśród Polaków, tenże Filip Schneikarth był nadspodziewanie pożyteczny, bardzo uczciwy, serdecznie życzliwy i uczynny. Znał on sztukę leczenia chorych ludzi i zwierząt domowych, choć był półanalfabetą. Zajaśniał we wsi i w okolicy jako Znachor Malytupa. W naszym domu, gdy miałem pięć lat, operował on zwichniętą nogę mojej matki. Założył łupki, najpierw słoniną moczoną z okowitą, bandażował lnianą dartką ze starej koszuli i przykazał codzienne zalewanie bandaża okowitą. Dzięki temu noga szybko się wyleczyła, a matka nauczyła się tego rzemiosła i często podobne zabiegi czyniła w licznych przypadłościach swojej gromadki dzieci.

     Kiedyś, później, zimą, ojciec nasz złapał zapalenie płuc, pracując w lesie. Wtedy Znachor Malytupa stawiał mu cięte bańki na plecy i piersi. Potem, kiedy temperatura stopniowo obniżyła się, zalecił ojcu spacer bosymi nogami po śniegu przed wschodem słońca i dalsze wygrzewanie się pod ciepłą pierzyną. Praktyki te tak uodporniły ojca, że już nigdy więcej nie zachorował na zapalenie płuc.

     Leczył jeszcze ojca w okresie między I a II wojną światową, gdy zachorował na ciężką żółtaczkę z powodu kamieni żółciowych, sprawiających przeogromne cierpienia i bóle. Ów Znachor wlewał ¼ litra oliwy jadalnej z takąż ilością mleka i tyleż samą miarką okowity. Przy natężonych bólach robił lewatywę przez 24 godziny i w ten sposób wyleczył umierającego już tatę. Kamienie żółciowe nigdy nie powróciły, zaś stary ojciec przeżył swoje 78 lat uodporniony na wszelkie dolegliwości. Ten uczciwy i życzliwie uczynny Niemiec opowiadał nam łamaną polszczyzną, chwaląc się, jak i ilu chłopów oraz kobiet uleczył z kolki brzusznej, wynikającej ze wrzodu żołądka, bądź innego schorzenia przewodu pokarmowego, gdy bywali bezradni. Kuracja to była ciężka. Robił taki preparat: ¼ litra moczu końskiego, tyleż okowity oraz pół litra mleka słodkiego, tym poił chorego, który dostawał ataku bólu, krwawych wymiotów i biegunki, ale po kilku dniach stawał się zdrowy, i podobne choroby już nie wracały. Opowiadał, kogo tak uleczył i że żaden przy jego kuracji nie umarł. Tenże powszechnie szanowany Niemiec umarł tuż przed II wojną światową, mając 90 lat z okładem.

     W pamięci mojej, starego pisarczyka, zachowały się z tamtych dawnych czasów nazwiska sławniejszych gospodarzy jak Piotr Rollwagen, Schneikarth, Hausner i inni. Liczni wyzbyli się swych dobrze zorganizowanych gospodarstw, ze wspaniałą, obszerną zabudową, opuścili Kamień w początkach wieku. Pozostała po tych ludziach dobra pamięć, bo zachowanie tych Niemców wobec polskiej ludności było życzliwe, na wzajemnie dobrosąsiedzkiej stopie. Mieszkańcy Kamienia dużo się nauczyli od nich rolnictwa, a także rzemiosła.

     Inne rodziny niemieckie pozostawały w kolonii w Nowym Kamieniu przez następne dziesięciolecia. Po zakończeniu I wojny światowej wielu z nich przeniosło się w Poznańskie, tuż przed II wojną niektórzy odeszli do innych oddalonych miejscowości. Ta reszta Niemców opuściła naszą wieś w okresie II wojny światowej. Wszyscy pozostali opuścili ostatecznie Kamień w l942 r. w czasie okupacji hitlerowskiej, obowiązkowo przeniesieni pod Mielec, do Kolonii Niemców, utworzonej przez władzę hitlerowską z polskich gospodarstw chłopskich.

      W społeczności wiejskiej utrzymuje się do teraz pozytywna ocena tych ludzi, których cechowały przymioty życzliwości i przyjacielskiego współżycia z naszym narodem.

Więcej…
 
"Stare rodziny chłopskie" - Konstanty Radomski

     W dziejach rodzin chłopskich chcę opowiedzieć o znanej mi z sąsiedztwa czteropokoleniowej rodzinie osadniczej, której protoplasta Antoni przybył tu na początku XIX wieku z kolbuszowskiego, nabywając nieduży płat ziemi. W trudzie solidnej pracy zbudował chatę i dalsze obiekty gospodarcze, z czasem dokupując po kawałku ziemi. W tym narastaniu doszedł do średniorolnego stanu gospodarczego.

     Rodzina ta z ojca na syna zachowała solidny stosunek do pracy, idąc z postępem społeczno-gospodarczym oraz wzorowo organizując porządek zdyscyplinowanego trudu w pracach na polu, jak kółka zegara w każdej dziedzinie - w chlewie, oborze i na boisku stodoły każda czynność systematycznie była wykonywana w określonym czasie. Dawało to pozytywne efekty wspaniałego rozkwitu, wymieniony przybysz, z pochodzenia Lasowiak, pasjonował się bartnictwem, więc każdy zakątek w obejściu zagrody wykorzystywał pod drzewa owocowe, co dawało też dodatkowe pożytki. Zimą dorabiał przy pomocy potomnej rodziny tkactwem, bowiem w każdej chłopskiej rodzinie tamtego czasu nikt darmo chleba nie zjadał, bo chleb w biednych czy bogatych rodzinach był w dużym szacunku, w czasie posiłków przez ojca lub dziadka wydzielany. Chleb w chłopskiej rodzinie stanowił chlubę dobrobytu, co utrwaliło się w powszechnym porzekadle:

"gdzie chleb i woda, tam nie ma głoda”.

     W układzie ładu rodzinnego dorastający uchodzili z domu ojca, zakładając samodzielne ogniska rodzinne w kraju bądź za granicą, gdzie również gospodarzyli, stosując się do postępu w rolnictwie, zachowując jednocześnie z obyczajności prawa ludzkie i w zgodzie z przykazaniami bożymi rozwijali się społecznie i gospodarczo, w zgodzie z narastającym postępem tamtych czasów.

     W rodzinie naszego gospodarza, Jana nie było ani nacisku, ani objawów samowoli, życie płynęło według uładzonej zasady tradycyjnego porządku dziennego, a każda czynność wykonana na czas nie pozostawiała żadnych uchybień. Bowiem rodzina ta darzona powszechnym szacunkiem, przy owej obyczajności zachowywała zasadę: "co boskie - Bogu, co cesarskie - cesarzowi, a pozostałość sobie".

     I tak pokrótce naświetliłem genezę postępowej rodziny z XIX-XX wieku, drugiego już Jana w trzecim pokoleniu, średniorolnego gospodarstwa z mojego sąsiedztwa, bez podania nazwiska, gdyż nie każdemu schlebia podnoszenie jego walorów, są tacy, co wolą swą świetlaną egzystencję zachować w cieniu skromności.

     Pisząc o tej rodzinie, chciałbym opisać dalsze dzieje jej potomnych, opisując wesele, odznaczające się barwnym folklorem, z okresu międzywojennego. Było ono świadectwem, jak w czasie pomajowego kryzysu gospodarczego, pogłębiającego się od czasu rządów pułkownika Sławka, wykazano podziwu godną zaradność tej rodziny. Bez narzekań na ciężkie czasy świetnie się Ona rozwijała. Ojciec najstarszego syna wyprawił do krajów zamorskich, następnego zaprawiał do prowadzenia gospodarstwa rolnego. W tym celu przygotował go do odbycia służby wojskowej dla nabycia życiowego hartu chcąc ustanowić go na gospodarstwie jako niezawodnie prawego dziedzica, licząc, że on z pomocą ojca wyszkoli pozostałe młodsze rodzeństwo. Zaufanemu synowi mówił, że czas mu się ożenić, bo "rannego wstawania, wczesnego ożenienia nikt nie pożałował”, dając mu wolną rękę wyboru oblubienicy z jedną uwagą: "żeń się Jasiu żeń, ale po świadomemu, żebyś nie wprowadził ciorastwa do domu". Było też takie mądre od pokoleń stosowane porzekadło:

"żony, krowy i konia szukaj u sąsiada, gdzie nie tylko zalety, ale i wady ukryte będą ci znane”.

Więcej…
 
Stare rodziny chłopskie: autor Konstanty Radomski (komentarz)

     Konstanty Radomski był autentycznym „pisarzem gminnym” cokolwiek by to oznaczało, potrafił opisywać życie w Kamieniu takim jakie widział na własne oczy, używając określeń charakterystycznych dla ludności tej miejscowości oraz okolic. Konstanty Radomski jest też miejscowym etnografem - folklorystą, to bardzo cenny tekst dla etnografów! Tekst Kostka Radomskiego ma wartość historyczną, bo niewątpliwie bezpodstawnie w ten sposób tego nie opisuje, musiały istnieć w owym czasie takie wyrażenia, skoro On tak opisuje znane mu fakty z życia sąsiadów i jego rodziny! Kostek tego sobie nie wymyślił? To jest kronika o znaczeniu historycznym. Pamiętamy to co opowiadali nam nasi dziadowie, moja babcia Antonina opowiadała o naszych przodkach, o krewnych skąd pochodzą, za kogo wychodziły jej siostry za mąż, a bracia z jakimi pannami się żenili, gdzie mieszkali, które pola były ich własnością i czyje to było wiano przy ożenku. Dziadek Marcin natomiast zawsze się chwalił domem, ulubioną kobyłą „Siwą”, przestrzegał nas przed bodącym baranem, który czuwał na podwórku i był zawsze gotowy atakować przybysza!

     Czytanie pamiętników Konstantego Radomskiego przez mieszkańca miasta, albo przez kogoś ze Śląska, czy z Wielkopolski może stanowić problem ze zrozumieniem niektórych określeń. Dla tych czytelników przydatny będzie Słownik gwary lasowiackiej Kamienia i okolicy autorstwa Jan Kutyły. Dla mieszkańca Kamienia zrozumienie tekstu nie powinno stanowić żadnego problemu, te określenia tam nadal są używane, choć coraz częściej młodzi będąc w szkole średniej i na studiach zmuszeni są dostosować swój język do wymogów szkoły i uczelni. Sam doświadczyłem w kontakcie z innymi uczniami szkoły średniej tych różnic językowych. Bardzo się nie podobało jednemu takiemu Walentemu z lubelskiego z pod Tomaszowa, że ja mówię „na pole”, a nie „na dwór”? Pytałem go w tedy, czy mieszkał na dworze tzn. na dachu, czy we dworze, choć tak faktycznie to mieszkał w „czworakach”. W każdej zagrodzie była tzw. „wygódka” - „sławojka” i najczęściej wyjście „na pole” kojarzone było z udaniem się na zewnątrz budynku mieszkalnego. Teksty Konstantego Radomskiego zawierają określenia używane w Kamieniu i stanowią one cenną wartość dla badaczy dialektów. Są zauważalne różnice w wymowie, tonacji niektórych określeń mieszkańców Wólki Łętowskiej, czy Wolanów. Nawet niektórzy potrafili rozpoznać po wymowie pewnych słów skąd dany rozmówca pochodził. W wymowie mieszkańca Wólki „cheę” więcej słychać liter „e” i „ę”, w Kamieniu „o” - „łoo”, a zamiast „ą” mówią „chcoom”?

     Konstanty Radomski w swoim tekście powołuje się na znane przysłowia - „porzekadła” i powiedzenia charakterystyczne dla tych miejscowości np.: "gdzie chleb i woda, tam niema głoda”, "co boskie - Bogu, co cesarskie - cesarzowi, a pozostałość sobie", "żony, krowy i konia szukaj u sąsiada, gdzie nie tylko zalety, ale i wady ukryte będą ci znane”. Szczególnie to ostatnie porzekadło może mieć właśnie swojskie pochodzenie i jest oparte na własnych doświadczeniach. Przeszukując Internet nie spotkałem się z takim powiedzeniem, choć w domu mama o czymś podobnym mówiła do swoich córek, ale żadna nie posłuchała, choć kolega „smalił cholewki” do jednej z nich? I mnie samego diabli ponieśli daleko od domu na drugi kraniec Polski.

     Przepisując tekst do edytora celem opublikowania na stronie Towarzystwa Przyjaciół Kamienia w Kamieniu napotkałem określenie „obszerny płat dwukonnej łąki”? Wiadomo, mowa jest o łące, „dwukonnej”, to ile w końcu tej łąki może być? Sprawa wymagała konsultacji z Panem Józefem Czubatem, który jest niezawodny w wyjaśnieniu takich zagadek i okazuje się, że w Kamieniu bardzo ważna jest droga, która służy też jako pastwisko, a gdy nie jest używana jako łąka do koszenia trawy dla krów, konia. Pamiętamy, że kamieńskie pola ciągną nieraz i 2 kilometry, więc jest to też bardzo cenny szmat ziemi o szerokości zaprzężonych dwóch koni do wozu!

     Najcenniejszym zapisem są teksty przyśpiewek weselnych, które teraz raczej trudno usłyszeć, choć ilość zespołów grających na weselach zdaje się być bardziej liczna niż w czasach opisanych w tym tekście:

Wianek donosiła i to bielusieńki
nie tak, jak to teraz, kamieńskie dziewuszki.

     Cytat ten zawiera niepochlebną opinię o naszych „dziewuszkach”? Że to wstyd na całą wieś, co się teraz porobiło, nikt o wianuszek nawet nie pyta, liczą się już inne walory panien na wydaniu? Wypominano za krótkie weseliska i zbyt mało wypieków i kapuśniaków nima! Oj nieładnie nam przyśpiewują, ale odpowiedzi były też mocne, że im w pięty poszło. Godna uwagi jest kolejna przyśpiewka:

Spodobały mi się muzykanta oczy.
Muzykanta oczy, muzykanta mina
Tylko to nieszczęście, że majątku nima.

     Kiedyś muzykanci nie byli zbyt bogaci, ale za to przystojną figurą, wesołe życie, ciągła zabawa przyciągała dziewuszki.

     Szczerze polecam do przeczytania wszystkie teksty Konstantego Radomskiego i te które się ukażą.


Zachęca: Władysław Wąsik

 
Jan Sikora 1930-1991

     Autorzy artykułu „Dzieje wsi Podlesie i wsi Krzywa Wieś” opublikowanego w „Echu Kamienia” - gazety Towarzystwa Przyjaciół Kamieni nr 7 z 1998 r., wymienili nazwisko i imię zasłużonego mieszkańca Krzywej Wsi - Profesora Jana Sikorę.

     Informacja ta zainspirowała Pułkownika Józefa Rodzenia s. Michała, aktualnie mieszkańca Słupska, do przesłania informacji o życiu Jana Sikory. Jak pisze Józef Rodzeń, w uzyskaniu informacji wykorzystał spotkania z Janem Sikorą, rozmowy z Wojciechem Stasiakiem - bliskim kolegą Jana Sikory i informacje z opracowań znajdujących się w Internecie.

     Cytuję treść informacji przesłanej dla Towarzystwa:

     „Jan Sikora (1930-1991) - Rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej, autor prac naukowych, Konsul Generalny PRL w latach 1976-1980. Ukończył szkołę podstawową w Kamieniu, następnie Liceum Ogólnokształcące w Nisku. Po ukończeniu liceum w 1950 r. rozpoczął studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W 1958 uzyskał dyplom magistra historii, a po dwóch latach dyplom magistra filozofii. W 1962 r. na Uniwersytecie Warszawskim obronił doktorat, do którego przygotował się, będąc na stażu naukowym we Francji. W 1988 otrzymał tytuł Profesora. Jan Sikora przez okres trzech kadencji pełnił stanowisko rektora wyższej Szkoły pedagogicznej w Olsztynie. Zmarł w wieku 61 lat. Rodak gminy Kamień, zasłużony dla Olsztyna i naszej Ojczyzny”.


Kamień lipiec 2024 r.

Przygotował do druku JC

 
"Wspomnienia o mieszkańcach wsi Nowy Kamień - kolonii niemieckiej Steinau"

     Wspomnienia spisane przez Konstantego Radomskiego mieszkańca Gminy Kamień są godne polecania do przeczytania - zapoznania się z naszą historią. Konstanty był „pisarzem gminnym”, a sam o sobie pisał, że był „pisarczykiem”. Piastował tę funkcję urzędową do 1934 r., później awansował na zastępcę „sekretarza gminy”. Wspomnienia bardzo realnie ukazują nam nasze rodzinne strony i życie swojskie oraz gospodarcze aspekty tej miejscowości. Konstanty Radomski był w zasadzie samoukiem o bardzo racjonalnym spojrzeniu na te czasy. Ważna była rola „pisarza gminnego” wśród mieszkańców w większości niepiśmiennych, zdarzało się, że wybrany wójt też był analfabetą. Jak sam mówił: „pisarz był mózgiem gminy i w hierarchii wiejskiej szedł po organiście”. W lipcu 1944 r., kiedy Gmina Kamień liczyła ponad dziesięć tysięcy mieszkańców i obejmowała pięć gromad, objął funkcję sekretarza Gminnej Rady Narodowej. Przepracował w administracji Gminy Kamień w sumie czterdzieści lat, w tym przez ostatnich dwadzieścia lat kierował Urzędem Stanu Cywilnego.

(http://www.tpkamien.pl)

     Biorąc powyższe pod uwagę, Konstanty Radomski mając tak szeroki dostęp do informacji jest wiarygodnym świadkiem historii naszej miejscowości, urzędnikiem o odpowiednich kompetencjach oraz bacznym obserwatorem dziejów, które potrafił opisać z wielkim talentem i rzetelnością. Z tekstu dowiadujemy się o faktach z opisami godnych ludzi uczestniczących w tych wydarzeniach, zasłużonych mieszkańców wsi. Był „Pisarczykiem” z wielką pasją i ze smykałką do pisania. Potrafił pisać o dobrych cechach naszych przodków, chwalił za dobre działania ówczesnych mieszkańców, ale też miał odwagę mówić o wadach i niegodnych postępkach swoich rodaków, krytycznie oceniając ich postawę. To wszystko z tych wspomnień można się dowiedzieć.

     Przepisując maszynopis do edytora elektronicznego tekstów zauważyłem dużą zbieżność z tym, co słyszałem od swoich rodziców, dziadków, ciotek, stryjów oraz sąsiadów i znajomych. Dziadek Marcin Wąsik i ojciec wielokrotnie podkreślali dobre cechy naszych dawnych sąsiadów Niemców i Żydów. Przejęty sposób uprawiania ziemi, porządek w domu i na podwórzu oraz przed posesją na gościńcu był jako coś normalnego, część z tych zwyczajów, postaw prospołecznych, gotowości pomocy i takiej nie udawanej życzliwości przyjęli Polacy jako swoje.

     Do dzisiaj funkcjonują niemieckie nazwy: pól, dróg, pastwisk, narzędzi, sposób i czynności przy uprawie pól, sprzętu rolniczego. Opisane legendy uznawane są jako nasze, prawdziwe, gdyż potwierdzają to fakty z życia współczesnego, jakie doświadczaliśmy codziennie w naszych rodzinach. O działaniach czarcich mocy w okolicach cmentarza, na mokradłach, olszynkach i wyrobiskach cegielnianych na polach Linksajtu i Rechtsajtu, znamy je z opowiadań i swoich przygód. Wielu mieszkańcom pracującym w Stalowej Woli, niektórym nawet dość często, szczególnie w dniach wypłaty zdarzało się wstąpić do tutejszej gospody z własnej potrzeby lub podszeptów wewnętrznego, niewidzialnego doradcy. Później już idąc do domu, za radą spotkanego na drodze usłużnego jegomościa o dość nietypowym wyglądzie, który nie zostawiał śladów stóp na piasku, tylko jakby ślady kopyt, a zaciągał trochę z niemiecka, zwracał się do nas imieniem Christof (?), zachęcał do wypicia jeszcze jednego „siwaczka” okowity, tak dla kurażu i poprawy samopoczucia, czego nikt nie śmiał temu „jegomościowi” odmówić.

     Zdarzało się też, że ktoś nagle nie wracał do domu z pracy. Taki przypadek zdarzył się po sąsiedzku, pewnego dnia sąsiad nie wrócił z pracy, sąsiadka pytała nas, czy nie widzieliśmy jej męża? Nie wiadomo co się z nim działo, ale po paru latach wrócił do domu, tylko już z dość dużym przychówkiem?

     Sam też doznałem pewnego rodzaju tzw. „pomroczności jasnej” i gdyby nie pawie u mojego kolegi Adasia Klimka, to być może, bym się błąkał tam do dzisiaj, usłyszałem znajome głosy ptaków, dzięki którym udało mi się bezpiecznie trafić do domu. W naszych olszynkach pewnego razu spotkałem dziwnego człowieka w fantazyjnym stroju zbierającego czarne jagody kruszyny, których było w tym roku zatrzęsienie, tylko mama zabraniała je zrywać, a ten się nimi objadał i nic mu nie było? Na uwagi, że sobie pewnie pomylił je z jeżyną, ten schował się za gęstwinę i zniknął bez śladu? Od tego spotkania już nie mogłem pozbyć się myśli, że to był ktoś z nie z tego świata.

     Takie wizyty dziwolągów nazywane były „spotkaniami trzeciego stopnia” miały swoje miejsca do objawień, które potrafiły przyciągać niektórych ludzi. W okolicach Steinau było nawet kilka takich miejsc, które staraliśmy się omijać, co nie zawsze było możliwe. Takim miejscem był cmentarz. Jeśli już szliśmy przez cmentarz, zawsze było nas minimum dwóch.

     Mój kolega szkolny Genek Partyka, był wypożyczyć książkę w bibliotece i wracając szedł do domu omijając cmentarz od południowej strony, gdzie dawniej na skarpie była trupiarnia i gdy mijał ten obiekt w oknie zobaczył kobietę w strasznych łachmanach, więc zaczął uciekać przez pola do domu, lecz kobieta błyskawicznie stanęła mu na drodze ucieczki i poprosiła o książkę, którą bez oporu jej oddał i uciekł do domu. Następnego dnia poszliśmy w trójkę do trupiarni i książka leżała na stole, tak jakby ją ktoś tam czytał?

     Miałem i ja też podobną przygodę cmentarną, wracając wieczorem z gospody z kanką piwa na wysokości bramy wejściowej na cmentarz stała zakonnica z dłońmi złożonymi do pacierza, jak ją zobaczyłem zacząłem biec do domu z tym piwem, i jak się zjawiłem w domu wszyscy byli zdziwieni, że tak szybko wróciłem i pytali tylko czy kupiłem to piwo, jak im opowiedziałem kogo spotkałem przed cmentarzem, śmiali się ze mnie, że się boję zakonnicy, zwróciłem im uwagę na pewien fakt, że zakonnic w Kamieniu nie ma, więc skąd, miała stać akurat tam ta zakonnica?

     Jak z powyżej przedstawionych relacji wynika, wspomnienia opisane przez Konstantego Radomskiego mają swój dalszy ciąg też w tych nowszych czasach. Ja sam znałem Konstantego, pamiętam jak zbierał pieniądze do kapelusza na dzwon kościelny wśród uczestników wciągania dwóch dzwonów na dzwonnicę. Zapewne sam Konstanty mnie nie znał, gdyż byłem tylko małym chłopaczkiem gapiącym się na to ważne wydarzenie w naszej parafii.

     Maszynopis wspomnień ma pieczęć parafii i sygnaturę akt parafialnych, gdyż autor w obawie przed władzami socjalistycznymi i osobami, które zostały negatywnie ocenione we wspomnieniach mogły ten dokument minionych czasów zniszczyć i nie dopuścić do ujawnienia prawdy, złożył ten maszynopis u Proboszcza. Dzięki zdolności przewidywania możliwych zdarzeń i zapobiegliwości samego autora maszynopis wspomnień teraz można udostępnić dla ogółu społeczności Kamienia. Zachęcam do przeczytania tych wspomnień „Pisarczyka” Kostka Radomskiego, przedstawiające historię w bardzo interesujący sposób!


Poleca i co nieco też wspominał, szperacz: Władysław Wąsik

 
« PoczątekPoprzednia12345678910NastępnaOstatnie »

Strona 1 z 23

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 3 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS