"Stare rodziny chłopskie" - Konstanty Radomski |
W dziejach rodzin chłopskich chcę opowiedzieć o znanej mi z sąsiedztwa czteropokoleniowej rodzinie osadniczej, której protoplasta Antoni przybył tu na początku XIX wieku z kolbuszowskiego, nabywając nieduży płat ziemi. W trudzie solidnej pracy zbudował chatę i dalsze obiekty gospodarcze, z czasem dokupując po kawałku ziemi. W tym narastaniu doszedł do średniorolnego stanu gospodarczego. Rodzina ta z ojca na syna zachowała solidny stosunek do pracy, idąc z postępem społeczno-gospodarczym oraz wzorowo organizując porządek zdyscyplinowanego trudu w pracach na polu, jak kółka zegara w każdej dziedzinie - w chlewie, oborze i na boisku stodoły każda czynność systematycznie była wykonywana w określonym czasie. Dawało to pozytywne efekty wspaniałego rozkwitu, wymieniony przybysz, z pochodzenia Lasowiak, pasjonował się bartnictwem, więc każdy zakątek w obejściu zagrody wykorzystywał pod drzewa owocowe, co dawało też dodatkowe pożytki. Zimą dorabiał przy pomocy potomnej rodziny tkactwem, bowiem w każdej chłopskiej rodzinie tamtego czasu nikt darmo chleba nie zjadał, bo chleb w biednych czy bogatych rodzinach był w dużym szacunku, w czasie posiłków przez ojca lub dziadka wydzielany. Chleb w chłopskiej rodzinie stanowił chlubę dobrobytu, co utrwaliło się w powszechnym porzekadle: "gdzie chleb i woda, tam nie ma głoda”. W układzie ładu rodzinnego dorastający uchodzili z domu ojca, zakładając samodzielne ogniska rodzinne w kraju bądź za granicą, gdzie również gospodarzyli, stosując się do postępu w rolnictwie, zachowując jednocześnie z obyczajności prawa ludzkie i w zgodzie z przykazaniami bożymi rozwijali się społecznie i gospodarczo, w zgodzie z narastającym postępem tamtych czasów. W rodzinie naszego gospodarza, Jana nie było ani nacisku, ani objawów samowoli, życie płynęło według uładzonej zasady tradycyjnego porządku dziennego, a każda czynność wykonana na czas nie pozostawiała żadnych uchybień. Bowiem rodzina ta darzona powszechnym szacunkiem, przy owej obyczajności zachowywała zasadę: "co boskie - Bogu, co cesarskie - cesarzowi, a pozostałość sobie". I tak pokrótce naświetliłem genezę postępowej rodziny z XIX-XX wieku, drugiego już Jana w trzecim pokoleniu, średniorolnego gospodarstwa z mojego sąsiedztwa, bez podania nazwiska, gdyż nie każdemu schlebia podnoszenie jego walorów, są tacy, co wolą swą świetlaną egzystencję zachować w cieniu skromności. Pisząc o tej rodzinie, chciałbym opisać dalsze dzieje jej potomnych, opisując wesele, odznaczające się barwnym folklorem, z okresu międzywojennego. Było ono świadectwem, jak w czasie pomajowego kryzysu gospodarczego, pogłębiającego się od czasu rządów pułkownika Sławka, wykazano podziwu godną zaradność tej rodziny. Bez narzekań na ciężkie czasy świetnie się Ona rozwijała. Ojciec najstarszego syna wyprawił do krajów zamorskich, następnego zaprawiał do prowadzenia gospodarstwa rolnego. W tym celu przygotował go do odbycia służby wojskowej dla nabycia życiowego hartu chcąc ustanowić go na gospodarstwie jako niezawodnie prawego dziedzica, licząc, że on z pomocą ojca wyszkoli pozostałe młodsze rodzeństwo. Zaufanemu synowi mówił, że czas mu się ożenić, bo "rannego wstawania, wczesnego ożenienia nikt nie pożałował”, dając mu wolną rękę wyboru oblubienicy z jedną uwagą: "żeń się Jasiu żeń, ale po świadomemu, żebyś nie wprowadził ciorastwa do domu". Było też takie mądre od pokoleń stosowane porzekadło: "żony, krowy i konia szukaj u sąsiada, gdzie nie tylko zalety, ale i wady ukryte będą ci znane”. W trosce o losy dalszej drogi syna doświadczony ojciec sugerował mu różne znane gniazda zdrowych i gospodarnych rodzin z dobrze przygotowanym narybkiem urodziwych dziewuch. Znając więc po sąsiedzku szwarną dzierlatkę, zwaną Józia Żyłowa, przygarniętą z dobrego domu od Rzeszowa przez bezdzietne małżeństwo do wspaniale zagospodarowanej zagrody na tzw. „wychowanicę" u najbliżej graniczącego sąsiada, uznał, że ta rezolutna dzieweczka wykazywała wielostronne zalety, przecież nie uszło uwagi rodziców Jasia. Sugerowali więc mu tak udaną partnerkę, lecz zawsze grzeczny i poważny, a skryty w sobie Jasiu nie objawiał zachwytu ni wzgardy. Bywając na co dzień w polu, czy w obejściu zagrody zawsze był dla krasnolicej Józi jednakowo uprzejmy i koleżeński, lecz zagadkowy. Nie zobowiązywało go to do gorących znajomości i w wioskach sąsiednich, gdzie czysto zajeżdżał w wolnych chwilach, jak również w pobliskiej Cholewianej Górze, bo i tam go, jako gospodarskiego i dobrze-urodzonego syna mile przyjmowano. Często wymawiane zdanie ojca, że niewiastę w gospodarstwie winny cechować nie tylko piękne lico i gospodarność, ale powinna być skrzętna, ulepna i zgrabna, z matki dobrej gospodyni, to też Jasiu, zrośnięty z daną uwagą ojca, ogląda się za taką właśnie ulepną partnerką z pozytywnymi walorami. Długo jednak spostrzeżenia swej upodoby nie ujawniał, a zagadnięty przez mamę co do sąsiadki Józi oznajmił, że ma już w swej upodobie inną i bardziej masywniejszą, gdzie pociągają go niebywałe dotąd refleksyje. Są to trzy siostry na obszernym, dobrze zorganizowanym gospodarstwie w Cholewianej Górze, co mamę aż zatkało, znała bowiem młodociane zaloty ojca, że tenże był zapalony miłością po same uszy do matki tych trzech córek, lecz ubiegł go bogatszy i taka rysa zawodu pozostała mu na długie lata. Zasmucona tą wiadomością krasnolica sąsiadka Józia porzuciła obiecaną zagrodę jej ciotki i wróciła na Rzeszowszczyznę do Ojca. Zagadnięty przez ojca Jasiu powtórzył „co wyznał matce, że jeśli tata zgodny, to pojmie jedną z trzech danych sióstr, tą którą mu tata wskaże. Jest tam najmłodsza krasnolica Jagusia, starsza, wysoka, dobrze zbudowana, o dobrej kondycji ciemnobrewa szatynka Hanusia i najstarsza, mlecznoróżowa blondynka średniego wzrostu, masywnej kondycji, pełna temperamentu Salusia. Wszystkie one są porywająco uprzejme, obyte i dobrze się zapowiadające na wzorowe gospodynie, więc jeśli tata akceptuje ten wybór, to niech tam ułoży z matką córek, czy i której ma się oświadczyć na dozgonnego oblubieńca, a sprawę rzeczowego wiana pozostawia do ustalenia obojga rodziców. Kiedy już po omówieniu wszelkich formalności przez oboje rodziców pary oblubieńców, ustalono czas wesela. Na przyszłą gospodynię ugodzono najstarszą z trzech córek pannę Salomeę, dla której zadeklarowano wiano dwie morgi dobrej ziemi i obszerny płat dwukonnej łąki, jako bazę dla utrzymania krowy i jałówki, które młoda gospodyni wniesie w dom swego oblubieńca - Jana wraz z tradycyjną skrzynią wypełnioną garderobą, w tym nowy kożuch z czarnego barana z zimową czapką dla gospodarza. Ustalono czas wesela, które zaczęło się głośną muzyką wieczornych zrękowin w domu Pana Młodego, gdzie wedle zwyczaju gawiedź młodzieży z całej wsi garnęła się w strojach wieczorowych „nie boso, jak dawniej, ani w chodakach, ale w skórzanym obuwiu bądź w sandałkach. Tak w rytmie skocznej muzyki tańcząc, śpiewano stosowne piosenki do rana, do czasu wyjazdu Pana Młodego w dom Panny Młodej na wieś w Cholewianej Górze, gdzie się odbyło huczne wesele. Przyśpiewki: Oj, wesoło, wesoło radość silę Zaczyna, Jadąc dalej drużbowie zaśpiewali staro ułańską piosenkę: Oj, nie masz, to nie masz, jak to nad ułana; I dalej na wojskowo: Jak żem do wojska rugował, Och, ten mój Jasieczek to jest wielka Jucha, Pięknie wyśpiewuje, kiedy z karczmy wraca Było dużo szumu w domu kołodzieja; Piękne Hanki włosy we warkocze dwa, Nadał się Staszek jemu jest miła, Już po północy przyjechali posłowie z domu panny Młodej z Cholewianej Góry na zrękowiny do Pana Młodego, śpiewając pod drzwiami: Hej dobra nocka, wedle północka Przyjechały goście od Pani ich mościej, Hej, dobra nocka koło północka, oj, kole twego okna, Hej, zakukała, hej, zakukała kukułka po borze, po lesie, A ponieważ nikt z domu Pana Młodego nie wychodził, zaśpiewano: Puśćcie nas ta puśćcie, kiedyście nam radzi, Puśćcie nas ta puśćcie, na piec za celuście; W otwartych drzwiach stanął gospodarz. Zaśpiewali: Niech że bydzie pochwalony Jezus Chrystus nasz, Odpowiadają: Będzie pochwalony Jezus Chrystus nasz, I tak zeszedł nocą ceremoniał sprzedawania „konia", tj. przybranej w kwiaty i kolorowe wstążki choinki od Panny Młodej dla marszałka wesela u Pana Młodego, którą przy śpiewie z dowcipami i tańcami wytargowano z 2 litry okowity, dalej bawiono się do dnia białego. A ze wschodem słońca cały sznur furmanek wyruszył po Pannę Młodą na ślub do kościoła, a w drodze do Młodej grano śpiewano smutne piosenki. Cztery wozy wyjechały z domu Młodego, naładowane poza muzykantami, Panem Młodym, starostą ze starościną i starszym drużbą - drużbami i druhnami, podchmieleni gorzałką dla „kurażu" śpiewali najrozmaitsze piosenki: Kochałam cię Jaśku, miałam cię w serduszku, Dziewczyno kochanie, u ciebie śniadanie, Moje czyrne oczka zalotliwe były, Zaświć mi miesiączku, za nowym pryłazem, Już to siódmy rocek za mój zarobocek, W porębie, na dębię gruchały gołębie, Orkiestra grała, gawiedź młodzieży tańczyła, śpiewała, tata piwem, a mama pierogami częstowała i tak w późną noc dalej tańczyli i śpiewali: Którędy Jasiu pojedziesz, pojedziesz, w ogródeczku siedzą Jeszcze dwa indyki, Kręci się Salusia, niczym karuzela, I na odwyrtkę: Chwaliłaś się, Saluś, że umiesz haftować, Druhny Panny Młodej: A nasza Salusia czystą panną była Że idzie do ślubu ustrojona w mirty, Ludziska się śmieją, rodzina się wstydzi, Wesele to, Matulu, i weselisko Wesele, wesele, chwała, że nie nasze, Druhny śpiewały: Ruto zieleniutka, czemuś się zmieniła, Ruto zieleniutka i ty rozmarynie, Ani piękne kwiaty, ani rozmaryny, Wianeczek mirtowy, słoneczko aż pali, Nie będziesz już panną, boś wianek straciła, Co to za wesele, co to za gościna Czyja to … wylazła z pod .... Te nasze drużeczki, to nic nie śpiewają, W dalszej części uczty weselnej, gdy się najedli, napili, starsze swawolnice wprowadziły przybraną w czepiec Młodą pod muzyką, zaśpiewały: Oj, chmielu, chmielu, rozkoszne ziele, I tak dalej każdy z gości przetańczył z Młodą w kółko, kładł pieniążek na tackę, tańcując, śpiewano: Rozkwitły, rozkwitły w lesie jagody, W końcu rozbawiona gawiedź śpiewała, tańcząc: Nie będzies, Salusiu, drzewa rąbać, Chodziłem po świecie, wiem ci ja, co bida, Zabawa u Panny Młodej się kończy, a w drugi dzień poprawiny u Pana Młodego, gdzie zostanie osadzona młoda gospodyni u swojej świekry teściowej. Na nowym: Czar wesela minął, to wszystko za nami, A druhny tam śpiewały: Wczoraj nie był, dzisiaj nie był, co to za przyczyna, Ojciec Panny Młodej wyszedł z muzykantami na spotkanie z przybyłym orszakiem Młodego, wita, częstuje wódką, Starosta wypił śpiewając: Czemu-żeście, muzykanty, jałowo zagrały? A drużby z druhnami: Po cóż my tu przyjechały, a cóż tu po nas, Druhny Panny młodej odśpiewały: Podlesiany jadą, plecami rusają; |