wtorek, 23 kwietnia 2024r.
Home Strona Główna
Towarzystwo Przyjaciół Kamienia
Wspomnienia Pana Józefa Władysława Smusza PDF Drukuj Email

     Urodziłem się 1 listopada 1928 roku w Kamieniu, w izbie porodowej, poród odbierała pani Michalina Pruchniewska - była dyplomowaną akuszerką w Kamieniu. Moi rodzice: mama - Agnieszka z domu Ferenc pochodziła z Krzywej Wsi, tata Michał Smusz z Kamienia. Nasza rodzina mieszkała w Kamieniu. Do dziś zachował się dom rodzinny, stoi pomiędzy domem rodziny Skawińskch a sklepem Delikatesy Centrum. Miałem brata Jana i trzy siostry: Marysia wyszła za mąż za Michała Barana z Wólki Łętowskiej, wraz z rodziną mieszkała w naszym domu rodzinnym, Jadwiga - wyszła za mąż za Stanisława Wąsika z Nowego Kamienia, Franciszka, była żoną Jana Oczkowskiego z Nowego Kamienia. Kolejność narodzin: Jan, Józef, Franciszka, Jadwiga, Maria.

     Przed wybuchem wojny chodziłem do szkoły w Kamieniu. Zacząłem naukę w wieku 7 lat, ukończyłem tylko 5 klas. Wojna uniemożliwiła mi dalszą naukę. W klasach był dużo dzieci, ponad 30. Uczyłem się pisać, czytać, liczyć i na pamięć tabliczki mnożenia. Dyrektorem szkoły był pan Jan Barański, był oficerem, pochodził prawdopodobnie ze Lwowa. Moimi nauczycielami byli: pan Wierzbicki i pani Michalina Kogut. Ojciec pani Michaliny też był nauczycielem. Miałem wiele obowiązków domowych: pasłem krowy, pomagałem rodzicom w pracach polowych, przy ruszaniu ziemniaków, buraków, przy sianokosach i żniwach.

     Niemcy pojawili się w Kamieniu na początku września, dokładnej daty nie pamiętam. W tym właśnie dniu pasłem krowy na łące w Nowym Kamieniu przy granicy z polami z Kamienia, moi rodzice mieli tam pole. Kiedy po południu wróciłem z krowami do domu, to dowiedziałem się, że u nas są już Niemcy. W tym dniu do mojego domu przyszedł niemiecki żołnierz i chciał „wurst”. My nie wiedzieliśmy co to znaczy, czego on chce. Później nasz sąsiad z naprzeciwka, pan Dudzik, nam wytłumaczył, że on chciał kiełbasy. U nas jej jednak nie dostał i odszedł. Niemców widziałem po południu, szli rowami w kierunku Prusiny. Część żołnierzy szła pieszo a część jechała na motocyklach tzw. łódkach. Niemcy byli ubrani w zielone mundury, na głowach mieli hełmy, nosili ze sobą broń, były to automaty i karabiny. Część wojsk zatrzymała się na placu przy kościele, tam był postój, krótki odpoczynek. Tam też stały ustawione w porządku samochody i motocykle. Po przesunięciu się frontu do Kamienia przybyli ponownie Niemcy, władze niemieckie miały swoją siedzibę w szkole w Kamieniu na wprost kościoła. Gestapo miało swoją siedzibę w Górnie, a w Kamieniu ciągle ktoś z nich przebywał. Wójtem, na początku okupacji w Kamieniu był pan Kopacz, mieszkał w Kamieniu naprzeciwko gminy, obok państwa Potańskich. Mój starszy brat Jan pracował w Górnie przy budowie baraków w firmie ArturaYohra, a później został wywieziony na roboty przymusowe do Austrii, pracował bardzo ciężko przy odgruzowaniu. Do domu powrócił dopiero po zakończeniu wojny.

     Ja w 1942 roku zacząłem pracować na miejscu w Kamieniu u zarządcy Arnolda. Zostałem do pracy skierowany przez wójta Jerzego Schneikharta. Zarządca w czasie wojny mieszkał na plebani, obok naszego kościoła parafialnego. Ksiądz mieszkał na parterze, a Arnold na piętrze. W 1940 roku Niemcy zabrali mieszkańcom Nowego Kamienia, Kamienia i Prusiny ich pola i stworzyli duże gospodarstwo. Pozostawili dotychczasowym właścicielom pola w odległości 500 metrów od domu.

     W gospodarstwie utworzonym przez Niemców pracowali miejscowi. Pilnowali ich tzw. vorbeiterzy. Wśród dozorców był też mieszkaniec Kamienia, nazywał się Sapuła (bo znał niemiecki). Na naszych ziemiach, w niemieckim gospodarstwie, sadzono miedzy innymi: ziemniaki i siano zboża. Po ich wykopaniu kopcowano je w polu. Zboże po wykoszeniu było składane w polu, w stogi. Później Niemcy podciągali młocarnie i tam młócili. Omłócone zboże furmankami zwożono do magazynu w Kamieniu. Niemcy do pracy w gospodarstwie wykorzystywali traktory na gąsienicach, pługi do orki były wieloskibowe. Zboża ścinali snopowiązałkami, miejscowi chłopi kosili tylko te połacie, które były powalone lub było za mokro na wjazd maszyny. Zdarzało się, że miejscowi kradli z niemieckich pól zboża, za to groziła kara śmierci. Aby być pewnym, że zboże pochodzi z niemieckiego gospodarstwa, np. w owsie wsiewano okrągły groch. W czasie kontroli i przeszukiwaniu w gospodarstwach, gdy odnaleziono owies z grochem, to był dowód na zabranie zboża z niemieckiego gospodarstwa.

     Ja codziennie pracę rozpoczynałem o 5 rano. Pracowałem w stajni, która była niedaleko szkoły u Olka. Właściciel został wysiedlony. W stajni był 5 koni, ja miałem ich nakarmić, wyczyścić i na 7 rano miały być gotowe pod siodło. Trzy konie były do dyspozycji dozorców, którzy objeżdżali niemieckie gospodarstwo i pilnowali pracujących ludzi a dwa były do wyłącznej dyspozycji Arnolda, zarządcy. Oprócz dbania o konie, moim obowiązkiem było czyszczenie stajni, byłem też woźnicą. Jeździłem bryczką, woziłem Niemców, gdzie mi kazali. Nazywali mnie „Kutscher” (co znaczy furman).Pracowałem codziennie do 15 (od 5 rano), ale często musiałem pracować dłużej, bo musiałem na nich czekać i przywieźć ich z powrotem do Kamienia. W gospodarstwie był zatrudniony Hubryś, był sekretarzem w gospodarstwie, mieszkał koło dzisiejszej naszej dzwonnicy, tam był dom, w którym wcześniej mieszkał organista. Wielu mieszkańców Kamienia było wysiedlonych, musieli opuścić swoje gospodarstwa, pieczę nad nimi przejęli Niemcy.

     Pamiętam też łapankę, która została przeprowadzona przez Niemców 6 stycznia 1943 roku w święto Trzech Króli. W tym roku była straszna zima, mróz mocno trzymał, nocą było więcej niż 20 stopni mrozu. Wieś został obstawiona przez Niemców wcześnie rano. Żołnierze byli na drodze i za budynkami, szli od strony pól. Wchodzili do domów i osoby, które wg nich nadawały się do pracy, zabierali. Gromadzono ich w szkole w Kamieniu, później przewieziono do Łętowni.

     25 lipca 1944 roku odwiozłem bryczką Hubrysia do Raniżowa. Wiózł ze sobą ogromne walizki. Tam spędziłem wraz z innymi furmanami jedną noc. Chłopców z Kamienia (furmanów) było ośmiu. Tam nas poinformowano, że jutro będziemy jechać dalej, a my następnego dnia rano bardzo wcześnie uciekliśmy od nich i chcieliśmy wrócić do Kamienia. Podzieliliśmy się, każdy szedł piechotą sam. Kiedy już opuściłem Raniżów, wtedy nadleciał niemiecki dwupłatowiec, piloci do nas strzelali. Ja, gdy zobaczyłem niemiecki samolot, ukryłem się w dziesiątku, kiedy wreszcie samolot odleciał, wyszedłem ze zboża i nauczony, nie szedłem odkrytym polem, tylko starałem się iść skrajem lasu, by ukryć się w nim przed następnym samolotem. Szczęście mi sprzyjało wróciłem do domu. Gdy powróciłem do Kamienia, Niemców już u nas nie było, ale przylatywały niemieckie samoloty i z nich piloci strzelali do ludzi. Był wtedy wielki popłoch, ludzie uciekali, chronili się, gdzie kto mógł. Byłem też świadkiem zdarzenia, które miało miejsce między Krzywą Wsią a Górnem. Byłem w tym dniu u swojej ciotki w Krzywej Wsi i widziałem wózek ciągniony przez psy (4 psy). Na wózku siedział niemiecki żołnierz w randze sierżanta, był ranny. Wózkiem kierował Rusek, który skręcił w drogę w kierunku Łowiska, tam zepchnął rannego Niemca do rowu i go zastrzelił. Sam siadł na wózek, dalej ciągnęły go psy w kierunku Kamienia.

     Końcem grudnia 1944 roku z Kamienia odeszli Rosjanie. U nas w domu przez kilka tygodni spało 6 Rosjanek, były sanitariuszkami. W czasie pobyty wojsk rosyjskich na terenie Kamienia zostały urządzone lotniska: pod Borczynami, na polach (u Rodzeniów) i pod Olszynami (lasy prywatne należące do: Szotów, Błądków, Storych, Dudzików, Orszaków). Gospodarze, którzy mieli konie i wozy, byli wysyłani przez wójta z Kamienia na tzw. forszpany. Ten obowiązek był szczególnie niebezpieczny, gdy zbliżał się front. Wozacy przewozili rzeczy potrzebne żołnierzom na froncie: żywność, broń, amunicję. Furmani jechali na kilka dni.


     Wojna to bardzo ciężkie czasy, w mojej pamięci wydarzenia związane z nią są świeże aż do dziś, nie uległy zatarciu. Najlepszy czas dla nas to pokój. Wojna to zagrożenie życia, ciągły strach o siebie i bliskich, niepewność losu.

Wspomnienia zostały spisane w domu pana Józefa w sierpniu 2020 roku
przez Helenę Orszak

Zmieniony: czwartek, 08 października 2020 18:18
 
Wywiad z Panem Józefem Majką - mieszkańcem Kamienia, świadkiem II wojny światowej PDF Drukuj Email
piątek, 24 lipca 2020 18:30

Pan Józef Majka

 

Panie Józefie witam Pana bardzo serdecznie. Jestem zaszczycony, że mogę przeprowadzić z Panem wywiad. Proszę się przedstawić i powiedzieć coś o sobie.

Nazywam się Józef Majka. Urodziłem się 11.11.1935 r. w Kamieniu. Byłem najstarszy z trojga rodzeństwa. Miałem dwóch braci Stanisława, Czesława oraz siostrę Genowefę. Tata Jakub pochodził z Kamienia, mama Maria z Krzywej Wsi. Rodzice zajmowali się gospodarstwem, uprawiali 4 ha ziemi: ziemniaki, zboża, warzywa, mieliśmy także przydomowy ogródek, a ze zwierząt 2 krowy, konia i kury.


Proszę opowiedzieć, jak wyglądało Pana i Pana rówieśników dzieciństwo, czas szkolny?

Dzieciństwo miałem bardzo trudne. Nie miałem zabawek ani czasu na zabawy. Nam wówczas nie były w głowie zabawy. Żyliśmy w ciągłym strachu o zdrowie i życie. W szkole nie wolno się było uczyć historii, geografii i religii. W klasie było nas około 30 uczniów. Do szkoły chodziło się tylko na 2 - 3 godziny. W klasach było zimno, nie było w szkole posiłków. Spora część dzieci nie chodziła do szkoły. Dzieci po prostu nie miały w co się ubrać, nie było odzieży, butów, musiały też pomagać rodzicom w pracach w gospodarstwie. Mnie udało się skończyć jedynie podstawówkę. Na dalszą naukę nie pozwalały warunki finansowe.


Jak wyglądała praca w gospodarstwie na terenie naszej miejscowości?

Nie można było swobodnie uprawiać ziemi. Niemcy zaorywali pola, żeby utrudniać prace, zabierali zwierzęta z gospodarstw, szczególnie krowy. Rozbijali kamienie do mielenia mąki. Jedynie można było uprawiać niewielki kawałek pola, a i tak trzeba było oddawać część zbiorów okupantom.


Proszę powiedzieć jak było z kultem religijnym w czasie wojny w Kamieniu. Czy mieszkańcy mogli uczestniczyć w nabożeństwach w kościele?

Tak, można było chodzić do kościoła, jednak spora część wiernych bała się, gdyż Niemcy po zakończonych nabożeństwach zabierali szczególnie młodych mężczyzn na roboty, do obozów.


Czy na naszych terenach był ruch oporu?

Tak. Mężczyźni organizowali się w oddziały partyzanckie, jednak byli bardzo zwalczani przez Niemców. Codziennie na noc do szkoły w Kamieniu przyprowadzali 10 młodych mieszkańców Kamienia. Gdyby zginął jeden żołnierz niemiecki w ataku partyzanckim na terenie Kamienia wówczas zakładnicy zostali by zabici.


Jak wyglądała sytuacja zdrowotna mieszkańców Kamienia?

Sytuacja zdrowotna była bardzo ciężka. Brakowało lekarstw, lekarzy. Była bardzo duża śmiertelność wśród dzieci i noworodków spowodowana zarówno chorobami jak i głodem. Pamiętam, że sam kilka razy byłem świadkiem pochówku takich dzieci. A wyglądało to tak, że niosło się na kijkach prowizoryczną trumienkę, ksiądz poświęcił ją na schodach przed kościołem i szło się od razu na cmentarz na pochówek.


Panie Józefie, 25 lipca będziemy obchodzić kolejną rocznicę wyzwolenia Kamienia. Czy pamięta Pan ten wyjątkowy dzień i jakieś szczegóły z tego dnia?

Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Była piękna pogoda. Znajdowałem się na podwórku, gdy nagle na koniu nadjechał Rosjanin i krzyczał: „ gdzie Niemiec?”. Z pistoletem w ręku ruszył w kierunku zachodnim. Ludność Kamienia bardzo się cieszyła widząc, że nie widać już Niemców. Każdy pokładał spore nadzieje na pokój, aczkolwiek braliśmy pod uwagę, że wróg może jeszcze wrócić. Żołnierze niemieccy w dużej liczbie stacjonowali w Górnie gdzie, obecnie znajduje się sanatorium. Gdy wycofywali się na zachód robili to bardzo pośpiesznie. To co pozostawili tam po sobie czyli, meble, naczynia i inne przedmioty rozebrała okoliczna ludność. 26 lipca byłem świadkiem jak pies ciągnął na wózku rannego żołnierza niemieckiego, było to pomiędzy Kamieniem a Górnem. Tak się zdarzyło, że rosyjscy żołnierze napotkali rannego. Niemiec prosił, aby go oszczędzić gdyż ma żonę i trójkę dzieci. Ci jednak powiedzieli, że nie ma gdzie leczyć rannych, skierowali się w stronę lasu w Łowisku, tam go zastrzelili i wrzucili do rowu. Widziałem całe zdarzenie, gdyż szedłem, tak jak wielu zobaczyć opuszczone przez Niemców obozowisko w Górnie.


Panie Józefie serdecznie dziękuję za udzielenie wywiadu. Zostało niewielu świadków tych trudnych czasów, dlatego każde tego typu świadectwo jest dla potomnych bezcenne. Życzę Panu dużo zdrowia, wszystkiego dobrego i aby w nagrodę za te trudne lata dzieciństwa i młodości dożył Pan co najmniej 100 lat!!!


Kamień, 25 lipca 2020 r.


Rafał Kula

 
Wspomnienia Pana Edwarda Majczaka PDF Drukuj Email
piątek, 24 lipca 2020 18:44

Edward Majczak urodzony 2 marca 1928 roku

     1 września 1939 roku był pięknym słonecznym dniem. W Nowym Kamieniu prowadzono prace przy budowie drogi. Robotnicy układali kamienie, wypełniali szczeliny żwirem i piachem, a Ja się tym pracom przyglądałem. Sąsiad Józef Błąd, który mieszkał naprzeciwko mojego rodzinnego domu, miał radio na słuchawki. Wyszedł na ulicę do pracujących robotników i powiedział: „Chłopy wojna się zaczęła”. Natychmiast przestali pracować, porzucili narzędzia, chcąc jak najszybciej przekazać wiadomość swoim bliskim, ale na prośbę przełożonego pozbierali je i dalej kontynuowali pracę. W ten sposób dowiedziałem się o rozpoczęciu wojny. Ludzie, kiedy się o tym dowiedzieli, bardzo się zaniepokoili, zaczęli ukrywać narzędzia i żywność w swoich gospodarstwach.

     Wojska niemieckie pojawiły się w Nowym Kamieniu na początku września 1939 roku. Wojsko było dobrze uzbrojone, żołnierze mieli karabiny maszynowe. Część żołnierzy (to był chyba pułk) szła piechotą, a część jechała. Niemcy mieli duże samochody, ciągnęli kilka dział, poruszali się także motocyklami trzyosobowymi z łódkami. Z głównej drogi, która przebiegała przez naszą miejscowość, skręcili na Wygon (polna drogę) i zatrzymali się na łąkach. Tam ustawili je w równym szeregu, porządek było widać na każdym miejscu. Na terenie Nowego Kamienia przebywali trzy może cztery dni. Zwykli żołnierze spali w chłopskich stodołach, a ich dowódcy w domach, które zajęli. Żołnierze frontowi dobrze odnosili się do miejscowej ludności, niczego jej nie zabierali.

     W 1939 roku w Nowym Kamieniu mieszkały jeszcze cztery rodziny potomków osadników austriackich. Była to rodzina Schneikartów, Herolda, Portha. Z córką Portha ożenił się Józef Zarzycki z Łowiska. Ta rodzina mieszkała obok mojego brata Józefa Majczaka. W drugim domu od końca wsi po prawej stronie mieszkała rodzina Preisslerów.

     Wójtem w Kamieniu w chwili wybuch wojny był pan Marcin Wąsik. Został przez Niemców tej funkcji pozbawiony. Na jego miejsce wskazali Jerzego Schneikarta. Był według mnie dobrym wójtem, traktował nas Polaków dobrze, czasem przestrzegał i uprzedzał o działaniach okupanta, np. o łapance.

     Przeżyłem łapankę 6 stycznia 1943 roku w święto Trzech Króli. Zima była wtedy sroga, mróz trzymał mocno, w nocy było ponad 20 stopni mrozu. Ludzie, kiedy zorientowali się, co się dzieje, próbowali się kryć. Ja także się ukryłem w grubie - był to rodzaj piwnicy ziemnej, w której przechowywano ziemniaki, buraki. Szwaby obstawili całą wieś. Przez wieś powoli jechały niemieckie samochody, z nich wyskakiwali żołnierze, którzy wchodzili na podwórka i przeszukiwali obejścia. Od strony pól wzdłuż wsi stali Niemcy w szeregu, w niewielkiej odległości od siebie. Nie było mowy o ucieczce. Mnie w czasie łapanki nie znaleźli, a moi dwaj starsi bracia ukryli się w naszej stodole. Tata tak ułożył słomę w sąsieku, oczywiście specjalnie, że ona nie przylegała do ściany. Do belki był przywiązany sznur i po nim bracia spuścili się aż do klepiska. Obserwowali całe zdarzenie ze stodoły, była ona drewniana, a pomiędzy balami drzewa były szpary. Pomimo, że Niemcy weszli do stodoły, nie znaleźli moich braci. Niemcy zorganizowali łapankę, by mieć ludzi do pracy w Niemczech.

     Z Nowego Kamienia wtedy wzięli: Jana Jańca (był wcześniej sołtysem w Nowym Kamieniu), Marcina Guta, Jana Ruraka (mojego sąsiada) i Jana Krasonia. Wszyscy byli między 40 a 50 rokiem życia. Zabrali także młodszych. Wśród nich byli: Józef Olko (mój kolega z którym chodziłem do szkoły), Józef Krasoń (był naszym sąsiadem), Marcina i Ludwika Wójcik.

     Zabrano także 2 dziewczyny, jedną z nich była Anna Tabor, a drugiej już nie pamiętam. Wszystkich zatrzymanych w czasie łapanki gromadzono w budynku szkolnym w Kamieniu, później samochodami przewieziono ich do Łętowni na stację, koleją dojechali do Krakowa. Tam przechodzili jakieś badania i wreszcie byli wysłani do pracy. Wszystkie osoby wywiezione w czasie łapanki wojnę przeżyły, do Nowego Kamienia młodzi nie powrócili, oni wyjechali do USA.

     Pamiętam, straszne wydarzenie z wojny, było nim rozstrzelanie Stanisława Piekuta w lutym 1944 roku Złapano go na drodze na Pisiu. W nocy około godziny 1 wracał z Krzywd od dziewczyny. Napotkał trzech Niemców, wylegitymowali go i dalej furmanką jechali przez Nowy Kamień. Na krótko zatrzymali się przed jego domem i dalej pojechali do Górna. Tam przetrzymywali go 2 dni i tą samą furmanką w nocy wrócili do Krzywd (Gościńcowych Chałup). Z dwóch domów zabrali mężczyzn, by w lesie wykopali dół pod który doprowadzili Stanisława i zabili go strzałem w tył głowy. Dół rozkazali zasypać i zamaskować gałęziami i ściółką. Jeden z zabranych mężczyzn do kopania rozpoznał Stanisława i powiadomił jego rodzinę, gdzie jest miejsce pochówku. Gestapo podejrzewało, że Piekut działa w ruchu oporu i dlatego zamordowali go.

 

     Czas wyzwolenia gminy Kamień i mojej rodzinnej wsi Nowy Kamień pamiętam bardzo dobrze. Dwa wydarzenia z tamtego okresu utkwiły mi w pamięci: ucieczka Niemców i bombardowanie Kamienia przez niemieckie samoloty. Samoloty przylatywały i bombardowały zdobyte tereny przez armię radziecką. Nalot spowodował śmierć wielu osób. Z rodziny Sajów zginęło 2 osoby obecnie mieszka tam rodzina Sączawów, u Piotra Lebidy zginęła młoda dziewczyna na podwórku, jedna osoba u Edwarda Grabca. Wiele osób zostało rannych.

     Wojska radzieckie przybyły do Nowego Kamienia 25 lipca 1944 roku od strony Łowiska i one też były ostrzeliwane przez Niemców. Żołnierze szli polami. Wtedy u nas było lato i pora żniw. Ludzie kryli się w dziesiątkach, znów powrócił strach. W wyniku bombardowań zginęło dwóch żołnierzy radzieckich, którzy zostali pochowani na końcu wsi. Po przesunięciu się frontu tych żołnierzy zabrali i przewieźli w inne miejsce. Rosjanie weszli do wsi całą kolumną, mieszkańcy ich witali, kobiety i dzieci kwiatami. Początkowo do ludzi miejscowych odnosili się dobrze, później to się zmieniło. Zabierali mieszkańcom ich dobytek to nie pytając o zgodę. Sołtys wskazywał gospodarza z końmi i wozem i wysyłał ich na podwody tj. przewóz żywności i amunicji. Pamiętam gospodarza, pana Władysława Wąsika, który w czasie bombardowania stracił dwa konie, a jemu nic się nie stało. Kiedy na terenie Nowego Kamienia stacjonowały już wojska radzieckie w wyniku nalotu niemieckich samolotów zniszczone zostały dwa gospodarstwa, spaliły się. Jedno przy cmentarzu - gospodarstwo Sochy i drugie Franciszka Dwojaka. Gospodarze uciekli w pola i się pochowali, nic im się nie stało.

     Rosjanie stacjonowali na naszym terenie trzy - cztery dni, a później poszli na zachód. Oficerowie najczęściej zajmowali kwatery w domach, zwykli żołnierze spali po chłopskich stodołach. Następne oddziały radzieckie zatrzymały się na dłużej. Rosjanie zorganizowali dwa lotniska, jedno pod Borczynami, a drugie na polach w Górce u Piotra Rodzenia, był po wojnie sołtysem w Górce. Zwykli żołnierze spożywali posiłki w szkole, a oficerowie mieli kantynę u Dreliszki.

 

Wspomnienia Pana Edwarda Majczaka z Nowego Kamienia spisały:
Genowefa Chojnacka i Helena Orszak

 
Wyzwolenie czy nowe zniewolenie? PDF Drukuj Email
piątek, 24 lipca 2020 18:10

     Zbliża się 76 rocznica wyzwolenia naszych terenów przez wojska radzieckie. Warto z tej okazji zebrać i uporządkować informacje dotyczące tych gorących dosłownie i w przenośni dni lipca 1944 r.

     Wyzwolenie Kamienia i okolicy to część wielkiej ofensywy Armii Czerwonej zwanej Operacją lwowsko-sandomierską - była to operacja zaczepna wojsk radzieckich przeciwko wojskom niemieckim i węgierskim, przeprowadzona w dniach od 13 lipca do 29 sierpnia 1944 roku. Skutkiem tej ofensywy było zajęcie przez wojska radzieckie południowo-wschodniej Polski.

 

Front wschodni pod koniec 1944 r.


     W związku z decyzjami rządu polskiego oraz Naczelnego Wodza, poszczególne Obszary i Okręgi AK przystąpiły od kwietnia 1944 roku do końcowych przygotowań, dla przeprowadzenia bezpośredniej walki z wycofującymi się oddziałami niemieckimi w ramach akcji „Burza”. Zgodnie z planem, Inspektorat AK Przemyśl miał odtworzyć 22. Dywizję Piechoty AK, a działające w jego ramach oddziały Obwodu Łańcuckiego weszły w skład 38. i 39. pułku piechoty AK[1] .

     W związku z brakiem dokumentów trudno ustalić, gdzie były wyznaczone planowane w czasie „Burzy” ogniska walki na tym terenie. Prawdopodobnie był to obóz i magazyn broni w Sarzynie, ponadto w lasach julińskich przewidziano umiejscowienie szpitala powstańczego. Planowano także atak na obóz niemiecki w Górnie. Akowcy z Łowiska i Woli Zarczyckiej walczyli w składzie II Zgrupowania Partyzanckiego 39. pułku piechoty AK kpt. „Bacy” (Tadeusz Wawrzkiewicz). Zgodnie z rozkazami na całym tym terenie oddziały AK czynnie współdziałały w operacjach grup radzieckich, wydatnie przyczyniając się do szybkości i celności uderzeń. Zorganizowane były przeprawy, a następnie partyzanci przeprowadzali oddziały radzieckie sobie znanymi drogami i w końcowej fazie wspomagali zbrojnie ostateczny atak[2] .

     Atmosferę ostatnich tygodni pod okupacją niemiecką znakomicie oddaje fragment kroniki szkolnej Szkoły Podstawowej w Kamieniu pisanej przez jej kierownika Jana Zygmunta: „[…] Coraz wyraźniej daje odczuwać się zbliżanie frontu ze wschodu i coraz większa wściekłość, a zarazem i strach, ogarnia Niemców. Wystarczy drobny powód, a już powoduje rozstrzelanie 4 chłopców z tajnej organizacji lub wywiezienie do obozów koncentracyjnych.

     W tym roku musi szkoła prowadzić zbiórkę ziół lekarskich i hodowlę jedwabników z 4 g jaj. Zostaje nałożony kontyngent ziół w ilości ½ kg na każde dziecko. Przy końcu roku szkolnego zdenerwowanie u dzieci i starszych dochodzi do tego stopnia, że nauka staje się prawie niemożliwa. Czujemy, że całkowity odwrót wojsk niemieckich nastąpi wkrótce i cieszymy się, że nastąpi to w porze letniej, gdzie łatwiej będzie ukryć się w polu. Już dochodzi do nas huk dział ze wschodu, bo front z nad granicy polskiej przesunął się nad rzekę Bug i tam się zatrzymał. Kończymy rok szkolny 30 czerwca z tym przeświadczeniem, że nowy rozpoczniemy już w całkiem odmiennych warunkach”[3] .

     Tereny naszej gminy znalazły się na trasie przemarszu oddziałów 13. Armii i 3. Armii Pancernej Gwardii, wchodzących w skład 1. Frontu Ukraińskiego dowodzonego przez Iwana Koniewa. W. Szymczyk w książce „Zwycięskie lato” podaje, że pierwsze rosyjskie oddziały należały konkretnie do 24. Korpusu Piechoty należącego do 13. Armii. Wojska radzieckie 23 lipca przekroczyły San w rejonie na wschód od Leżajska i zajęły tam odcinek linii kolejowej Przeworsk-Rozwadów, unieruchamiając go dla transportu niemieckiego, posuwały się łukiem w kierunku południowo-zachodnim. Okrążyły Rudnik, Nisko i Stalową Wolę, wskutek czego przygotowane umocnienia obronne po lewej stronie Sanu tego odcinka stały się bezużyteczne dla Niemców. Toteż pospiesznie wycofywali się z tego terenu. Zaskoczeniem dla Niemców i wszystkich mieszkańców był kierunek z którego przyszli Rosjanie - z południowego wschodu przez Brzózę Królewską, Wolę Zarczycką i Łowisko na głównym kierunku uderzenia radzieckiego skierowanego na miejscowość Majdan. Kilka dni później 28 lipca w rozkazie marszałek Koniew, dowódca 1. Frontu Ukraińskiego nakazywał:
„[…]
- 1 Armia Pancerna gw. wykona uderzenie z rejonu Jeżowe, Sokołów w kierunku na Majdan, Baranów, sforsuje z marszu Wisłę i do świtu 1.8. osiągnie rubież: Gołębiów, Bogorya, Wiązownica;
- 3 Armia Pancerna gw. uderzy z rejonu Przemyśla na Kolbuszową, Baranów, sforsuje Wisłę na odcinku Baranów, rz. Wisłoka i do wieczora 2.8. wyjdzie na rubież: Staszów, Bydłowa, Budziska”.


     22 lipca w godzinach popołudniowych niemieckie załogi gospodarstw rolnych i innych obiektów Luftwaffe opuściły miejscowości: Groble, Jeżowe, Krzywdy i Kamień, uchodząc pospiesznie w kierunku Raniżowa. W dniach 24 i 25 lipca do południa wycofały się przez Groble i Jeżowe w kierunku zachodnim ostatnie oddziały Wehrmachtu[4] .

     Pierwsze spotkanie z czołówkami sowieckimi na terenie gminy nastąpiło pod Wolą Zarczycką, koło przysiółka Parszywka. Brat mojego dziadka Stanisław Gumieniak „Topola” (zm. w 2007 r.) pełniący wówczas funkcję dowódcy drużyny w łowiskim plutonie AK opowiadał mi przed laty o tej chwili, kiedy ukryty w łanach zbóż z dowódcą jednego z plutonów AK z Woli Zarczyckiej Tomaszem Betką „Manierka” na stanowisku bojowym z rkm-em obserwowali wejście Rosjan do Łowiska. „Manierka” jako nieprzejednany wróg Niemców i Rosjan poważnie zastanawiał się nad ostrzelaniem odkrytej kolumny wojsk radzieckich.

     Dowódca 4 plutonu Armii Krajowej z Łowiska wchodzącego w skład placówki nr 8 Wola Zarczycka Józef Kida „Ciepły” utrwalił na papierze swoje wspomnienia z tych dni: „Po zwycięskim oczyszczeniu terenów od Leżajska do Górna, będąc w II-gim Zgrupowaniu Partyzanckim 39 pp. AK pod dowódcą kpt. „Bacy”[5] , zetknąłem się z czołówką wojak radzieckich na terenie Woli Zarczyckiej i zgodziłem się iść z nimi razem jako przewodnik znający teren i prowadzić ich do Górna, gdzie było zgrupowanie wojsk niemieckich i Gestapo i zatrzymali się na skraju Woli Zarczyckiej „Parszywka” i wtedy w czasie posiłku wojsk sowieckich podszedł do mnie mały chłopiec z „Parszywki” około 10 lat i mówił mi „na ucho” iż „Ciepły”?! - „Manierka” jest zatrzymany i przesłuchują go w szkole w Woli Zarczyckiej” więc postanowiłem im zbiec do lasu i udało mi się uciec i wieczorem byłem w domu.

     Na drugi dzień (22 VII 44)[6] wojska sowieckie przybyły do Łowiska już w większym zgrupowaniu. Ja, obserwując, stałem we własnej furtce, wtem za maszerującymi wojskami jedzie „gazik” z oficerami sowieckimi w czapkach z otokami czerwonymi i zaraz rozpoznałem, że to NKWD[7] . Oni zatrzymawszy się przede mną, zapytali: Chadziaj (z ros. „Gospodarzu” - przyp. mój - G.B.) buda tu sady komandir partyzantów?”. Ja od razu zorientowałem się, że ktoś mnie zdradził, więc szybko i grzecznie im odpowiedziałem „niet to mylne”, „ot komandir partyzantów sady tam coście przejechali na końcu wsi”, oni zawrócili „gazik” i pojechali w koniec, a ja już „noga” i już się ukrywałem. Za jakieś 20 minut wrócili i do mojego domu weszli i pytali się żony „gdzie chadziaj?”, lecz ona oświadczyła, że mnie nie ma, lecz oni zakwaterowali, zostawiając dwóch żołnierzy i kapitana z ordynansem w mieszkaniu na stałe celem obserwacji. Ja ukrywałem się i spałem u swoich członków AK. Tak zaczęła się nowa konspiracja! W drugim dniu zajęli Górno, a u nas w Łowisku zakwaterowali i wszędzie ich było pełno po domach i w przylaskach. Obserwując teren, zaraz dowiedziałem się, iż naszych przywódców aresztują. Spotykałem się kilka razy z Górna z por. Tupajem Franciszkiem i innymi i wszyscy się ukrywali, tak samo w Woli Zarczyckiej, lecz kontakty i prasa tygodniowa była utrzymana w skromnym nakładzie, lecz cała była przepełniona aresztowaniami naszych z AK. Górno zajęli bez wystrzału, ponieważ Niemcy, zostawiając wszystko, uciekli. Została tylko zniszczona wieża na kościele przez wojska sowieckie w mniemaniu, iż na wieży jest punkt obserwacyjny i z dział polowych wieżę rozbili![8]

     Dla nas zaczęła się bardzo ciężka konspiracja. W Łowisku, na polach „Zarzecze”, na górnej polanie zrobiono lotniska, a w wiosce zakwaterowali wojska piechoty, zmotoryzowane, lotnicze i inne jednostki. W moim mieszkaniu na stałe w alkierzu był kpt. NKWD, a dużej izbie płk wojsk lotniczych, tak że do własnego domu dla mnie nie było wstępu […][9] ”

     Wojska radzieckie wkroczyły do Łowiska 23 lipca, zaś do Górna 24 lipca. Dzień później – 25 lipca 1944 r. w godzinach popołudniowych, grupa wojsk radzieckich, wychodząc z lasu łowiskiego, wyzwoliła Krzywą Wieś, Kamień-Górkę i Prusinę, udając się do Jeżowego. Niemcy w pośpiechu zdołali się ewakuować z poligonu i obozu górnieńskiego do Mielca. A. Rurak podaje, że żołnierze radzieccy wchodzili do Kamienia bardzo ostrożnie. Główna drogą szedł tylko zwiad, a większość żołnierzy posuwała się tyralierą pośród zabudowań dających im osłonę i ostrzeliwała wycofujących się żołnierzy niemieckich. Zapewne ta sama grupa żołnierzy uzbrojona w działko przeciwpancerne i karabin maszynowy pod wieczór dotarła do skrzyżowania dróg Nisko-Rzeszów i Jeżowe-Bojanów. Oddali kilka strzałów z działka i na noc wycofali się na skraj Kamienia obsadzając drogę Nisko-Rzeszów[10] .

     Bardzo ciekawy opis radzieckich żołnierzy zajmujących dzień wcześniej - 24 lipca Górno przedstawił we wspomnieniach Władysław Prugar: „Zakurzeni, nieogoleni, spieczeni słońcem, czarni w wyblakłych mundurach, obuwiu z jakiegoś płótna na gumowych podeszwach. Worki zamiast plecaków z prawdziwego zdarzenia. Koce czy płaszcze zrolowane przez ramię, na końcu przywiązany jakiś garnek mocno okopcony. Cholewy butów pogarbione, opadające do kostek prawie. Pasy parciane, także u karabinów i pistoletów, a nawet sznurki. […] Zapadł wieczór. Żołnierze radzieccy, zmęczeni do ostatnich granic, zaciągali CKM-y na stanowiska, robili umocnienia, czyli mówiąc językiem wojskowym - zdobyty teren ubezpieczali. Nie zapomnę tej sceny, jak dwóch żołnierzy radzieckich, starszych ludzi, ok. 50 lat mających, ciągnęli CKM-y „Maxim”, gorący był dzień, prawdziwy letni, lipcowy. Mundury mieli przepocone, zakurzeni, tylko oczy im się świeciły. Jeden z Ukraińców poprosił mnie o wodę. Już w gardle tak mi zaschło, że mam wrażenie, jakby tam ogień był. Rozumiałem go doskonale. I współczułem mu, sam to przeżywałem, dość nadźwigałem i włóczyłem Maxima przez cały czas służby wojskowej czynnej. Gdy pili wodę, już spali, garnuszek upadł mu z rąk i przewrócił się w piach na drodze. Zaś drugi usiadł na skarpie, wody nie dopił - też spał. Takiego widoku nie zapomina się. Jeszcze tym bardziej, gdy się to przeżywało w 1939 roku”[11].

 

Przebieg Operacji lwowsko-sandomierskiej


     Przenosząc uwagę znów do Kamienia oddajmy głos Kronice Szkoły Podstawowej: „Wolni od Niemców! Oto pierwsze nasze uczucie na progu tego historycznego roku. Wolność ta została okupiona wielkimi ofiarami i zniszczeniem. Wojska sowieckie weszły do Kamienia niespodziewanie od strony Łowiska przez pola 25 lipca 1944 r. W Kamieniu nie odbyły się żadne walki, bo Niemcy w popłochu uciekli. Była to szpica wojsk, która szybkim marszem podążyła na zachód. Przez całe popołudnie i noc piechota i czołgi dążyły drogą przez Nowy Kamień i „Skarbówkę” na Majdan”.

     Warto przytoczyć w tym miejscu jeszcze fragment wspomnień Bolesława Szota opublikowanych na naszej stronie internetowej: „U nas na placu, w stodole wojska rosyjskie miały radiostację i żołnierze słuchali relacji jak postępuje atak na wojska niemieckie w okolicznych miejscowościach i trochę nas wszystkich nastraszyli, bo powiedzieli, że jeśli do jutra rana nie nadciągną posiłki, to oni będą musieli się wycofać. Na szczęście posiłki w nocy nadeszły, całą drogą szła ogromna rosyjska armia i jechała cała masa czołgów. Jedni byli kierowani na Skarbówkę, a drudzy na Nisko. Gdy wojska rosyjskie wkroczyły do Kamienia, to w całej wsi była euforia, wszyscy bardzo się cieszyli, bo nastąpiło wyzwolenie i koniec okupacji niemieckiej.

     Armia rosyjska ściągnęła do Kamienia swoje samoloty i wybudowali lotniska. Jedno powstało w Kamieniu pod Borczynami, drugie pod Olszynami, kolejne na Błoniu i w Jeżowem. Podczas budowy angażowani byliśmy do pomocy”.

     W czasie zdobywania samego Kamienia zginęło dwóch żołnierzy niemieckich. Pochowano ich na miejscowym cmentarzu. Nie poległ żaden z żołnierzy radzieckich, żaden nie został także ranny. Nie było też ofiar wśród ludności cywilnej. Żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli gromadzono w tymczasowym obozie jenieckim utworzonym w szkole w Nowym Kamieniu[12] . Niemcy w dniach 26 do 29 lipca podjęli bombardowania Sokołowa, Górna, Kamienia i Wólki Sokołowskiej. Kronika Szkoły Podstawowej piórem kierownika Jana Zygmunta tak opisuje te tragiczne chwile: „Centrum Kamienia koło kościoła zostało zasypane bombami i wiele ludzi straciło życie (32) w tym 3 dzieci szkolnych. Nie ma prawie domu, który w tym rejonie nie ucierpiałby od bomb. Szkoła otrzymała pełne trafienie bombą. Został zniesiony cały dach, zwalone kominy, przebity sufit i zdemolowane piętro i mieszkanie kierownika. Tworzy się samorzutnie Milicja Obywatelska, ludzie wracają z pól i rozpoczyna się praca nad odbudową. Przede wszystkim przystępuje gmina do naprawy szkoły. Obywatele starsi i dzieci szkolne pracują bezpłatnie przy usuwaniu gruzów i naprawie tak, że po miesiącu szkoła zdolna jest przyjąć w swoje mury dzieci szkolne. Rok szkolny rozpoczynamy 2 września. Napływ dzieci jest wielki tak, że ilość etatów wzrosła do 8-miu z nauczycielem religii. Po raz pierwszy rozpoczynamy naukę wszystkich przedmiotów na podstawie przedwojennych programów. Braki z historii i geografii zmuszają władze szkolne do przydzielenia na te przedmioty większej ilości godzin. Zaznacza się wielki brak papieru i materiałów piśmienniczych, tak że zeszyty stają się największą troską dzieci. W szkole kwateruje wojsko sowieckie. Skutkiem tego nauka doznaje pewnych ograniczeń”.

     Od wspomnianego wcześniej brata mojego dziadka S. Gumieniaka dowiedziałem się jeszcze o jednym wydarzeniu związanym z wyzwoleniem a mianowicie o potyczce, jaką w łowiskim lesie - „Żyłce” miały stoczyć ze sobą patrole radziecki i niemiecki. W wyniku strzelaniny jaka się wywiązała pomiędzy nimi zginął jeden niemiecki żołnierz, a jeden żołnierz z radzieckiego zwiadu konnego został ranny. Poległy żołnierz niemiecki został pochowany na miejscu obok drogi wiodącej z „Żyłki” do dzisiejszej DK 19, gdzie spoczywa do dnia dzisiejszego. Przez wiele lat po wojnie stał w tym miejscu drewniany krzyż z zatkniętym na nim niemieckim hełmem.

     Tymczasem kilka dni po wyzwoleniu Łowiska i Kamienia - 1 sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie. Sytuacja w terenie stawała się coraz trudniejsza. Nie mając możliwości jawnego działania, dowódcy oddziałów AK powracali do struktur konspiracyjnych, poprzestając na pisemnych protestach i mimo trudności organizowali zgodnie z planami straż obywatelską oraz administrację na zajętych przez Armię Czerwoną terenach. Ogłoszono pobór do Armii Berlinga. W zdecydowanej większości członkowie AK poparli zarządzony przez dowództwo bojkot poboru, co z kolei spowodowało wzmożenie akcji represyjnych wobec uchylających się lub ich rodzin. Z tego też względu, już po etapie przygotowań, komendant Obwodu Łańcuckiego AK zarządził przerwanie akcji tworzenia oddziału odsieczowego dla walczącej stolicy[13]. Większość formowanych oddziałów akowskich idących na pomoc walczącej Warszawie była rozbrajana przez Rosjan a oficerowie i żołnierze trafiali do rosyjskich łagrów lub obozów takich jak powstały w połowie sierpnia obóz NKWD w Trzebusce.

     Po przejściu linii frontu i objęciu władzy przez przedstawicieli partii komunistycznej dla członków Armii Krajowej rozpoczęła się walka z nowym okupantem.


Grzegorz Boguń

 

Przypisy:

[1] P. Bartnik, J. Koziarz, Dekanaty leżajski i sokołowski w latach okupacji hitlerowskiej, Przemyśl 1992, s. 57
[2] Tamże, s. 61
[3] Kronika Szkoły Podstawowej w Kamieniu, rkps, b.n.s.
[4] T. Sagan, Konspiracja w „Natanie”, LSW 1972, s.223
[5] kpt. Józef Wawrzkiewicz ps. „Baca” był w lipcu i sierpniu 1944 r. Komendantem Obwodu AK Łańcut
[6] Prawdopodobnie chodzi jednak o 23 lipca
[7] J. Kida w 1939 r. był przez dwa miesiące przetrzymywany w obozie jenieckim w Starobielsku dlatego doskonale znane mu były mundury NKWD
[8] Chodzi tu o wieżę kościoła w Sokołowie Małopolskim
[9]Wspomnienia Józefa Kidy, zeszyt podpisany „1944-45”, rkps, b.n.s.
[10] T. Sagan, op. cit., s. 223
[11] Z pamiętników Władysława Prugara [w:] Kazimierz Smolak, Dzieje Górna. Okres okupacji. Tom II, s. 282-284
[12] A. Rurak, Kamień w przeszłości i dziś, cz. II, Rzeszów 1992, s. 29
[13] P. Bartnik, J. Koziarz, op. cit., s. 62-63

 

 
Podziękowanie dla Pani Ewy Krzyżek Sekretarz Towarzystwa Ziemi Niżańskiej PDF Drukuj Email
sobota, 11 lipca 2020 12:09

Szanowna Pani,

 

proszę przyjąć serdeczne podziękowania za udostępnianie nam materiałów prasowych dotyczących historii Kamienia. Te unikalne dokumenty, odnalezione przez Panią w archiwach, są dla nas niezwykle cenne, zarówno jako źródło informacji o naszej przeszłości, ale także jako inspiracja do dalszych badań źródłowych. Podziwiamy Pani pracę i cierpliwość, której ona wymaga.

 

Towarzystwo Przyjaciół Kamienia

 
« PoczątekPoprzednia11121314151617181920NastępnaOstatnie »

Strona 14 z 32

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 246 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS